wtorek, 27 listopada 2018

SZTUKA BEKI. Część 2




















Dzisiaj o tym, dlaczego b
eka z artystów beki będzie miała krótkie nogi,
o grupie POTENCJA,
o emotikonie w obrazie
ruchu niesionym przez falę luzu i zabawy.
Nie dajmy się jednak zmylić, pod spodem drzemie talent, pasja i praca.



Sztuka beki i jej historia sięga zapewne głębiej, aniżeli potrafilibyśmy to wydatować. To nie tylko choćby wspomniani dadaiści (ogłaszający swój manifest wiek temu, bo w 1916) oraz surrealiści, z ich estetyzacją artdécowskiej proweniencji, dosadny pop-art, czy burzący wszystko trashowi Nowi Dzicy - a na polskim podwórku Łódź Kaliska, Gruppa i Grupa Ładnie. Wszystkich ich cechowała w momencie działania oprócz młodości (także ducha), również autoironia, zamiłowanie do absurdu, czasami wręcz do przerysowania i dosadności. Wszyscy kumulowali energię w grupie na określony moment, by potem rozsypać się na atomy indywidualnych karier, i ba: niekiedy nawet odcinać się od czasów pacholęctwa i gry zespołowej (jak Sasnal).
Bo co do historii malarstwa beki, to o ile Herod jak wiemy, nigdy nie był młody, młodzi byli wszyscy, dziś już nestorzy polskiej sceny artystycznej. Nie wszystko działo się tam „na bece”, ale trefnisiów i żartownisiów mamy tam sporo. Dla przykładu obrazy Maciejowskiego „Andrzej nie pozwala Alicji wykonywać żadnych męskich prac domowych”, czy „Rutkowski Patrol” (wciąż aktualny: detektyw Rutkowski szuka
ł niedawno pytona tygrysiego), dziś można uznać za sztandarowe dzieła beki. A że działo się to jeszcze w analogowych czasach z raczkującym internetem, chwilę po transformacji, musiało to mieć inny wydźwięk. Głosy, że było to bardziej wartościowe niż to, co dzieje się teraz świadczą, że ktoś się tu nie potrafi pogodzić z upływającym czasem. Bo dzisiaj widzimy jasno i wyraźnie, że Ładnowcy naprawdę byli głosem swojego pokolenia. Posłuchajmy jednak opinii ludzi, którym w tych pierwszych godzinach pokazywali swoje prace: odsyłano ich z pobłażaniem do domu, bo niemal nikt nie potraktował ich poważnie (lista plujących sobie w brodę jest długa, można „wpisywać miasta”). Teraz jest podobnie. Z Sasnala, Maciejowskiego i Bujnowskiego też się początkowo śmiano, jak i dzisiaj z młodych artystów beki. Oczywiście czas wszystko zweryfikuje, ale mechanizmy wydają się bardzo podobne. Beka z artystów beki będzie miała krótkie nogi.

*

Tomasz Kręcicki | wystawa w Szarej Kamienicy w Krakowie | 2017



Egzemplifikacja sztuki beki w polskiej rzeczywistości to głównie grupa POTENCJA, czyli Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki i Cyryl Polaczek, jak też środowisko wokół Martyny Czech i Krzysztofa Piętki i pewnie wielu innych. Trzech młodych artystów Potencji tworzy wspólne artystyczne ciało, by nagle niczym wolne elektrony skierować się w stronę swych indywidualnych karier, i znowu zrobić coś wspólnie. To typowa aktywność życia w grupie artystycznej, gdzieś między własnym ego a kolektywem.
Ich twórczość unaocznia pewien dający się zauważyć ciekawy proces cykliczności detoksu, jakiemu raz na jakiś czas sztuka się poddaje. Co pewien czas język malarski musi być oczyszczony z narośli, koralowców i manieryzmów. Jest w tym zjawisku dająca się mniej lub bardziej określić rytmiczność. Tryby takiego oczyszczenia wracają dzisiaj ponownie aż do artystycznych fundamentów i formy „wyjściowej”. To na nich z czasem będą nadbudowywać się kolejne „baroki” i „manieryzmy”.


O samej Potencji napisano już sporo. A pisano głównie krytycznie, niemal jako o produkcie greedy-galerzystów, którzy odgrzewając cynicznie stare zagrywki, chcą na firmamencie polskiej sztuki stworzyć kolejną artystyczną grupę i zarazem zaciągnąć się świeżą krwią niczym Bela Lugosi. Nocny Art Patrol gratuluje przy okazji Karolinie Jabłońskiej wspaniałej solowej wystawy w galerii Raster. Nie przypomina jednak swojego starego, bo już niemal sprzed dwóch lat, tekstu o Grupie Potencja „Grupa Potencja, czyli wracamy do początku” z lutego 2017, jak zrobił to magazyn Szum w przeddzień wernisażu Karoliny (very charming), publikując stary, krytykancki, pardon, krytyczny tekst „Potencja w Rastrze, czyli nic dwa razy się nie zdarza" Jakuba Banasiaka z marca 2017. Po dwóch niemal latach trudno się przyznać do błędnej oceny, albo może nie starczyło czasu w nawale krytykanckiej pracy („Siłą młodych jest niezależność, siłą starych – gromadzone przez lata kapitały: ekonomiczny, społeczny, symboliczny. Niezależność łatwo stracić, kapitałów łatwo użyć – co pokazała wystawa Potencja w galerii Raster”). A może po prostu w nawale krytykanctwa umyka to, co najważniejsze: dostrzeżenie talentu i sama sztuka?



Tomasz Kręcicki | Okulary| 110 x 140 cm | olej na płótnie | 2017


Tomasz Kręcicki | Key | 140 x 160 cm | olej na płótnie | 2018


Czyżby rzeczywiście tak miało być, że poza uporczywą według niektórych promocją, jest to dmuchany ryż bez smaku? Otóż nie. Członkowie Potencji różnią się od siebie, każdy tworzy swoje suwerenne rzeczy, a jako grupa są ciekawym, wzajemnie nakręcającym siebie i swoje środowisko zjawiskiem, gdzie nadmieńmy, beka odgrywa istotną rolę. Wystarczy przypomnieć ich wystawę „No problem” z czerwca 2017 (ostatnią na Józefińskiej w Krakowie), na której pokazali kilkadziesiąt mini-prac swoich i swoich koleżanek i kolegów. Jak sami pisali: „Klasycy sztuki, studenci, studentki, absolwentki, absolwenci, galerzyści, krytycy, krytyczki, kuratorzy, ekonomiści, buddyści, inżynierowie, muzycy, mistycy, profesorowie, amatorzy, twórcy niedzielni na jednej wystawie NO PROBLEM“. Tłumy ludzi na ulicy i świetna atmosfera tego wieczoru mówiły same za siebie i to się czuło, tego nie da się spreparować. Wszystkie wektory prowadzą teraz właśnie do nich i ich sporego już towarzystwa. To nie jest efemeryda, która za chwilkę zniknie, sztuka beki to tendencja światowa. Ludzie tego po prostu chcą.
Młodzi twórcy pokroju Potencji, jak wszyscy marzą o świetnych galeriach, ale też sami potrafią dziś zorganizować świat wokół siebie, tworząc i prowokując różnorakie wydarzenia, także te „na bece”. W ich postawach nie ma bierności i wyczekiwania na gest galerzystów: wyprzedzają go sami, zapraszając do współpracy również innych artystów i samodzielnie tworząc wystawy. Nie czekają na zaproszenie i zdefiniowanie. Tak więc prócz beki (wystarczy wspomnieć choćby hymn Potencji autorstwa youtubowego pieśniarza Wiesława Miernika), jest to dobrze zorganizowany i prężny zespół.

*

Dobre fluidy, zabawa, zdrowe nawyki (sport), autoironia (portret Jabłońskiej bez zęba), zamiłowanie do banalizowania rzeczywistości, jak także podnoszenia tematów banalnych do rangi dzieła sztuki (obrazy Kręcickiego z latającymi plasterkami salami i jego tosty ze sklejki, czy „buźki” Polaczka, które powstały niczym z odciśnięcia szklanki na pomalowanym płótnie) – to wszystko oscyluje wokół zjawisk zabawnych i pozytywnych, ale bynajmniej nie płytkich. To świadoma gra, i z odbiorcą, i z materią. I ten ciągły dystans, także do samych siebie. Ich nowo powstały magazyn „Łałok” (od afirmatywnych zawołań „wow” i „ok”) także jest radosny i absurdalny. To ruch niesiony przez falę luzu i zabawy, ale nie dajmy się zmylić, pod spodem drzemie pasja i praca. Próba nawiązania „Łałokiem” (świadomego, czy też nie) do ”Słynnego pisma we wtorek” Grupy Ładnie oraz „Oj dobrze już” Gruppy pokazuje, że dynamika życia w grupie niesie pewne zbieżne zachowania.




Cyryl Polaczek | Wąż i cycek | 35 x 25 cm | olej na płótnie | 2017
Cyryl Polaczek | Żarówka | olej na płótnie | Krakowski Salon Sztuki 2018 | fot. AG


Żarty żartami, ale z drugiej strony Potencję od samego początku, obok zgrywów i autoironii, cechuje rzetelne warsztatowo malarstwo każdego z nich, po prostu dobra malarska „łapa”. To już nie jest to zażenowanie Akademią (celowo pisaną tu wielką literą) i malarstwem samym w sobie, co przecież było udziałem Ładnowców, którzy dali zagubionemu i niemal zdefraudowanemu w latach 90. malarstwu lekcję niczym z elementarza, pierwotnie zupełnie niezrozumianą. Pokazując najprostsze przedmioty i zwyczajne sytuacje codzienne (również w komiksie Sasnala) odmitologizowywali wówczas malarstwo, zdejmując z niego zaśniedziałe ślady pamięci i dawnej świetności, przywoływane wówczas, w nowej posttransformacyjnej rzeczywistości, jak powidoki minionych lat, przemieszanych z niestabilną sytuacją i poczuciem przedmillenijnego chaosu. Nieprzypadkowo każdy niewyrobiony kolekcjoner zaczynał w Polsce od Kossaka, lub raczej jego kopii (ubolewam, ale nadal ma to jeszcze miejsce), chcąc nawiązać do dziejowo przerwanej i nieukończonej lekcji kolekcjonerstwa. Takie warunki zastała Grupa Ładnie. Reszta to historia, której albo ktoś był częścią czy obserwatorem, albo zna ją z opowiadań. Więc jeśli historia, to także i mit. A potem każdy z Ładnowców wyruszył we własną drogę, uwalniając się, także malarsko. Ale to wszyscy doskonale znamy.

Młodzi malarze, nie tylko beki, malarstwa się już nie bojąMożna powiedzieć, że artyści ogólnie ujmując, wręcz się „rozmalowali”. Fala niesie w Polsce od Ziółkowskiego (alfabetycznie zazwyczaj na samym końcu), Kus, po Potencję właśnie. A w ujęciu światowym mamy obecnie wiele zjawisk dziejących się równolegle, bo warto zauważyć choćby świetne zjawiska performatywne (Imhof, Baczyński-Jenkins, Martin), ale nade wszystko mamy dzisiaj do czynienia z triumfalnym powrotem malarstwa. A sztuka beki, ściślej malarstwo beki, jest dzisiaj zjawiskiem ważnym, choć może jeszcze niezauważonym i nienazwanym.
Artyści zdają się powoli w ogóle nie bać się niczego i dziarsko biorą swoje sprawy we własne ręce. Samostanowienie o sobie, spychanie tym samym zawodu galerzysty i kuratora na margines, a wręcz za margines zawodów im potrzebnych, jest bardzo typowym podejściem młodych twórców, ogólnie rzecz biorąc ich pokoleniowym odruchem: chcę decydować samodzielnie. Moi pracujący na uniwersytetach koledzy i koleżanki donoszą, że ich studenci nie wstydzą się, gdy czegoś nie wiedzą (za moich czasów za złe wydatowanie obrazu Tycjana grzmiący profesor wyrzucał niemal za drzwi). Pytają za to, jak mogą na tych zajęciach skorzystać, czego się dowiedzą, czy to aby nie jest strata czasu. Ich czasu. Self-made-ludzie, nawet jeśli Giotto kojarzy im się tylko z nazwą pralinek. Ambicja, zaczynanie pracy zawodowej już na studiach, tworzenie kreatywnych firm, zarabianie przez wokołointernetowe biznesy, to powoli codzienność, a przynajmniej cele i marzenia tego pokolenia.

*


Karolina Jabłońska | Wróżka | 120 x 120 cm | olej na płótnie | 2018


Wracamy do początku.
Czas między dwoma światowymi wojnami ubiegłego wieku upłynął - poza wyjściem z wojennej traumy - na próbie oczyszczenia się z secesyjnego nadmiaru i uporządkowaniu przestrzeni publicznej i prywatnej. Ludzie pragnęli nade wszystko spokoju i ładu, ale pragnęli też się pośmiać. Mija właśnie około stu lat od manifestu dadaistów (1916), bez mała wiek od powstania w Weimarze Bauhausu, łączącego sztukę (w tym fotografię) i rzemiosło (1919), a za chwilę minie wiek od paryskiej międzynarodowej wystawy art déco (1925).

Paralele z tamtymi wydarzeniami sprzed wieku, spoglądając na formę i wydźwięk malarstwa beki, są dla mnie interesująco zbieżne. Wiele zjawisk dzieje się naraz, bo też dzięki mediom i internetowi mamy dostęp do niemal wszystkiego.

Jednak mimo globalnych zawirowań i tego wielogłosu, także w świecie sztuki, zauważalna jest na polu malarstwa światowego, jak i na polskim poletku, wyraźnie niedawno zaorana grządka sztuki i zabawnej, i z dystansem, i mrugającej okiem, a jednocześnie bardzo „rozmalowanej” i zarazem owo malarstwo pod względem jego formy porządkującej. Mowa o malarstwie beki właśnie. Może w końcu nadszedł czas na malarski detoks z postmoderny, u nas dodatkowo umoczonej w posttansformacyjnym sosie.

Jako że nic dwa razy się nie zdarza, raz na jakiś czas pojawiające się na horyzoncie revivale mód, czy artystycznych tendencji, są zazwyczaj tylko ich dalekim echem. Pobrzmiewa podobnie, ale nie jest przecież, ba: nie może być tym samym. Jednak po bez mała stu latach to syntetyczne ujmowane formy właśnie wraca: subtelne, ale sprężyste linie, przerysowane proporcje, wyciągnięte jak na gumie ramiona, miękkie jak legerowskie, ale jednocześnie artdécowsko harmonijne kształty. Wszystko się to jeszcze bardzo postekspresyjnie wyłania, niczym z poczwarki tego gatunku. Dla przykładu: szanuję, ale mam wielkie wątpliwości względem laureatki Bielskiej Jesieni, Martyny Czech. Moim zdaniem ten celowo „brudny” nurt sztuki beki nie może przejść zwycięsko próby czasu, choć przestrzeń znajdzie się dla wszystkich. Ma być „ładnie”, bynajmniej nie w znaczeniu tego słowa jako wydmuszki bez zawartości. To wszystko mocno dziś się estetyzuje, nawet jeśli treści takie nie są (damskie bitki, prawdziwe i te dla beki, u Kristiny Schuldt czy Karoliny Jabłońskiej, krew, agresja).

Karolina Jabłońska | Disco II| 160 x 180 cm | olej na płótnie | 2018


Te formy są już wokół nas. Miękkie, obłe kształty pojawiają się wszędzie, także w designie i biżuterii: kolczyki z motywem oczu z wielkimi rzęsami, bransoletki w formie wyciągniętych rąk, pierścionki z palcami dłoni etc. (jak w projektach Natalii Kopiszki dla jej firmy KOPI). Powiecie, że to uproszczenie, że to jakby chcieć połączyć Tamarę Łempicką z trampkami i dżinsowymi szortami. Nie ta liga i klasa, nie ten wydźwięk, nie ten gatunkowy ciężar. Pozornie racja, ale tylko bardzo pozornie. Sama Łempicka, dziś ucieleśnienie wyrafinowanej artystki a nade wszystko spektakularnej kariery, niejednokrotnie ocierała się o kicz i śmieszność. Zarzucano jej liczne formalne błędy, manieryczność, prowizoryczność, powierzchowność, a nawet pustkę. Obrazy miały wprawdzie wywoływać zainteresowanie widza, ale szybko nużyć. Dopiero potem pojawiły się tak podziwiane dzisiaj miękkie linie i malarski rytm. 

Biżuteria KOPI |  absolutnie w duchu nowej sztuki


Zauważmy, że dłonie i ręce są dzisiaj w ogóle bardzo istotnym malarskim motywem. Palczaste i wyciągnięte jak z gumy, są niemal na każdym obrazie sztuki beki. Tak jak u Louisy Gagliardi w jej świecie fioletowych alienów, gdzie odnosimy wrażenie, że za chwilę wyjdą z obrazu i dotkną nas jak E.T. Motyw dłoni pojawia się także wielokrotnie u Tomasza Kręcickiego, nie tylko na obrazach, ale także jako trójwymiarowa wielka łapa z papier-mâché na wystawie w krakowskiej Szarej Kamienicy. Ręka więc jako narzędzie i przedłużenie myśli i oka artysty. Ale istotnym motywem są także elementy twarzy i nade wszystko oczy, jak u Karoliny Jabłońskiej choćby w jej obrazie zwiastującym wystawę Potencji w Rastrze. Patrzysz na oko - ono patrzy na ciebie. Kiedyś po klasycznej lekturze historyków sztuki szukaliśmy w obrazach obecności implikowanego widza („Der Betrachter ist im Bild. Kunstwissenschaft und Rezeptionsästhetik” Wolfganga Kempa z 1985, znane w Polsce jako „Dzieło sztuki i widz: metoda estetyczno-recepcyjna”) – dzisiaj obserwujemy się z artystą nawzajem. [Wolfgang Kemp, "Kunstwissenschaft und Rezeptionsästhetik", Einleitung zu: ders. (Hg.), Der Betrachter ist im Bild, Köln 1985.



Karolina Jabłońska | Ludzka rzecz | wystawa w Szarej Kamienicy w Krakowie | 2016 | fot. Emilia Kina


Tomasz Kręcicki | Rzeźba | olej na płótnie | 200 x 200 cm | 2016
Karolina Jabłońska | Oko | 150 x 150cm | olej na płónie | 2017 | Courtesy Karolina Jabłońska  i Galeria Raster



Dodatkowo u Jabłońskiej zaistniało niesamowite zjawisko emotikonu na obrazie. Szczególnie na jej autoportretach („Autoportret bez głowy”) rzekomo uśmiechnięta szeroko twarz z otwartymi ustami, okazuje się po jej odwróceniu twarzą wykrzywioną w przeraźliwym grymasie, wręcz groźną, z wytrzeszczonymi oczami i uniesionymi brwiami. To może tyle à propos jej „dziewczyńskich” i „feministycznych” obrazów (moim zdaniem to najgłupsza i prymitywnie uproszczająca wszystko uwaga, jaką można zrobić pod adresem każdej młodej artystki).


Karolina Jabłońska | Autoportret bez głowy II | 110 x 130 cm | olej na płótnie | 2015

Karolina Jabłońska | Awantura| 175 x 190 cm | olej na płótnie | 2018


Podobnie dzieje się u Briana Calvina, kiedy kadruje on w bardzo bliskich planach ogromne nieobecne oczy, wesselmannowskie lekko rozchylone różowe usta, czy trzymany w dwóch palcach papieros.
Nie ma już potrzeby na opowieści dookoła tego przedstawienia, jest to, co widać, bez rozbudowanych planów i narracji. Podzielność uwagi każdego z nas, tak mocno nadwyrężana przez nadmiar bodźców, natrafia tutaj na wyabstrahowaną esencję. Malarze to wiedzą i podają nam sam ekstrakt.
Sprawia to niewątpliwie optyka kamery telefonu, dziś już przecież nieodłącznego atrybutu życia w każdym jego wymiarze, i najważniejszego probierza wszystkich obserwowanych obiektów. Choćby takie luksusowe firmy modowe reagują na klientów kupujących przez telefon w taki sposób, że rezygnują obecnie coraz bardziej z czerni i bieli, bo te kolory wyglądają po prostu źle na wyświetlaczach smartfonów (odziewający się czarno-biało artworld będzie musiał niedługo kupować wyłącznie stacjonarnie). A że kamera telefonu jest dzisiaj notesem i szkicownikiem, formy i kształty z ekranu, zdeformowane i o zmienionych proporcjach, widzimy potem bezpośrednio na obrazach.

Dla przykładu ponownie Karolina Jabłońska, która doskonale wie, że rytm w malarstwie jest bardzo istotny - widać to u niej w budowaniu kompozycji i przeskalowaniu niektórych elementów. Karolina ma oprócz swoich barwnych obrazów genialne prace na papierze, do których stworzenia wykorzystuje szablony i spray. W czerni i bieli nagle dostrzegamy jej zupełnie inną, zaskakującą odsłonę i właśnie rytm, wysublimowane kształty oraz zamiłowanie do pewnych powtarzających się form. W obu odsłonach jej sztuki widzę tu pewne, dość odległe, ale dające się zauważyć analogie (już słyszę głosy oburzenia) ze sztuką art déco: obłe, niemal botterowskie kształty, charakterystyczne dłonie, rytmicznie budowaną przestrzeń. Uproszczenie formy niczym w rzeźbach lubianego i cenionego przeze mnie Jeana Lambert-Ruckiego (1888-1967) to rzecz jasna dość dalekie, ale dające się odszukać paralele, oczywiście nie w skali 1:1.

Kristina Schuldt | courtesy Eigen + Art



Także Kristina Schuldt przepisuje na nowo atlas anatomii, dodając do tego żart, dystans i intensywne kolory. W którymś kościele właśnie dzwoni. Być może akurat teraz, po stu latach, pojawiają się zbieżne zamiłowania do oczyszczenia formy z jej nadmiaru, które z czasem, jak w przypadku art déco, nabiorą eleganckich i wyrafinowanych form. Czas pokaże.

Łempicka też nie od razu była Łempicką. A gdyby żyła dziś, kto wie, może też nosiłaby trampki.


***


  

Beka 3/3 coming soon