piątek, 10 lutego 2017

Grupa Potencja, czyli Wracamy do początku



Radość nie jest już płytka. To wbrew pozorom głęboka i czysto ludzka potrzeba ukojenia i rozjaśnienia rzeczywistości.

  




 


 



Wydarzenia takiego kalibru wyglądam w Polsce już od dawna, wyczekując tego jak wybuchu wulkanu. Znaki na niebie i ziemi, a raczej na płótnach niektórych malarzy (co pokazują tendencje ogólnoświatowe, targi sztuki, czy wystawy) mówiły mi o tym od pewnego czasu: teraz czas już dojrzał. Idzie Nowe. Jest mocne, radosne, energetyczne i bez kompleksów. To już nie jest młodzież, którą przedstawiał na swoim obrazie „Młodzi nie chcą się uczyć, ani pracować” Marcin Maciejowski. Są zdolni, ambitni i pracowici. Ci, których mieliśmy nadal za awangardę, na naszych oczach stali się klasykami. Polska scena potrzebuje przetasowania i przewietrzenia, i to dzieje się właśnie teraz. Na Zachodzie te głosy były już słyszalne od jakiegoś czasu (Amerykanka Dana Schutz, Kristina Schuldt z Berlina, czy już nie najmłodszy, ale nadal dobry Francesco Clemente). My Polacy ewidentnie mamy jednak problem z czymś radosnym i (tylko pozornie) prostym. Ale właśnie taka narracja, odzwierciedlająca obecne potrzeby i nastroje, wydaje się aktualnie najsilniejsza.

Każdego dnia jesteśmy bombardowani informacjami, co chwilę aktualizowanymi „braeking-newsami” i obrazami. Powstaje z tego jeśli nie chaos, to z pewnością uciążliwy wielogłos. I tylko mocny, syntetyczny i skoncentrowany przekaz jest w stanie wybrzmieć w tym świecie stale i agresywnie atakowanym przez rozmaite impulsy.


Dodatkowo w poczuciu wielopostaciowego, rzecz jasna, subiektywnie odczuwanego zagrożenia: od naszych depresji, po światowe konflikty i realną groźbę np. ataku terrorystycznego, zaistniała moim zdaniem potrzeba, aby uprościć i uporządkować rzeczywistość. Radość nie jest już płytka. To wbrew pozorom głęboka i czysto ludzka potrzeba ukojenia i rozjaśnienia rzeczywistości. Sztuka harmonijna i radosna zawsze będzie posądzana o romans z kiczem (co należy też przyznać, często ma miejsce). Ale niosący oczyszczenie śmiech jest ważny. Zwykliśmy myśleć, że tylko wszystko to, co smutne, jest głębokie i prawdziwe, a sztuką która może nas ocalić, będzie sztuka psychoanalityczno-lacanowska. A może przeciwnie, trzeba nam czegoś prostego i radosnego? Dzisiaj sztuka syntetycznego, radosnego symbolu niosącego często nadzieję (dla przykładu dłonie niczym z prehistorycznych jaskiń na obrazach Clemente), to sztuka aktualnie ważna i potrzebna. Neuroza na poziomie osobistym, czy globalnym każe szukać ukojenia w czymś prostym, niemal totemicznym.
Wracamy do początku.


Flaga Potencji powiewająca przed Rastrem


Potencja to trójka żyjących w Krakowie malarzy: Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki i Cyryl Polaczek. I od razu zaznaczmy: każdy z nich jest inny, każdy ma swój własny, hermetyczny język. Nie pomylimy ich prac, jak to miało miejsce na początku w przypadku artystów Grupy Ładnie. Co łączy ich więc oprócz przyjaźni? Na pewno bezkompromisowość, humor i dystans do siebie.


Mają własną niewielką przestrzeń na Józefińskiej w Krakowie. Małą, lecz niebywale pojemną i kumulującą energię. Pokazał to ich styczniowy wernisaż z tłumem zadowolonych ludzi. „Może wódki?” – „Bardzo chętnie”. Kraków sprzyja takim okazjom. Wizjer w drzwiach ukazujący ogromną i jasną przestrzeń galeryjną z ich obrazami na ścianach, jak i nowojorska przyszłość Potencji na Manhattanie, rysująca się z wielkiego okna-fototapety, to oczywiście pokazana z ogromną nutą autoironii wersja ich „Future Perfect”. Ale kto wie. Może zajrzeliśmy do szklanej kuli i naprawdę widzimy ich przyszłe losy.



Grupa Potencja to porządna grupa: posiadają własną flagę i hymn. Hymn Potencji
autorstwa pana Wiesława Miernika, specjalnie zamówiony u tego charyzmatycznego youtubowego muzyka (polecam także jego inne utwory, ze szczególnym wskazaniem na przeboje „Ścieżka” oraz „Cztery Szlachetne Prawdy”), to z jednej strony purnonsensowy żart w stylu Lalamido, z drugiej natomiast ich artystyczna deklaracja. Artyści nie boją się mariażu ze sztuką naiwną i kiczową, a słowa ich hymnu, już bez nawiasu dowcipu, prezentują paradoksalnie dość dokładnie ich sylwetki i to, co dla nich charakterystyczne. Życzę im, abyśmy za kilka lat słuchając tego utworu stwierdzili, że pan Miernik wyśpiewał im przyszłość. Siła przestrzeni Cyryla, uśmiech Karoliny i jej groteskowe sceny, Tomasz zajmujący się znajdywaniem wskazówek i pouczeń. Wystarczy się wsłuchać.

Odniesienia do legendarnych i ikonicznych już polskich formacji artystycznych, jak Gruppa i Grupa Ładnie będą w ich wypadku jak najbardziej na miejscu. Tak silna nowa grupa artystyczna nie gościła na polskiej scenie artystycznej już od dawna. Zwróćmy jednak uwagę, że tamte grupy złożone były z samych mężczyzn. Tu mamy układ 2+1, a wręcz 1+2. Grupa zawsze daje większą siłę rażenia przez skondensowany atak. Tak skumulowana energia po prostu musiała eksplodować. Łykamy to bez recepty, jak reklamowane w telewizji leki na potencję. I chcemy więcej.

Potencja czerpie niewątpliwie (świadomie, bądź też nie) z art brut i europejskich ruchów ekspresjonistycznych lat 70-tych i 80-tych, jak włoska transawangarda, niemieccy Neue Wilde (z Rainerem Fettingiem na czele), czy nowi fowiści we Francji. Są dziećmi Gruppy i sporo młodszymi kolegami Grupy Ładnie. To tyle, jeśli chodzi o tak lubiane przez historyków sztuki szufladki. Ja ich nie lubię.


Ich twórczość unaocznia pewien dający się zauważyć ciekawy proces cykliczności detoksu, jakiemu raz na jakiś czas sztuka się poddaje. Co pewien czas język malarski musi być oczyszczony z narośli, koralowców i manieryzmów. Jest w tym zjawisku dająca się mniej lub bardziej określić rytmiczność.


Tryby takiego oczyszczenia wracają dzisiaj ponownie aż do artystycznych fundamentów i formy „wyjściowej”. To na nich z czasem będą nadbudowywać się kolejne „baroki” i „manieryzmy”. Obecnie nadchodzi oczyszczenie i nie ma ono gorzkiego smaku herbaty z pokrzywy. To dająca kopa yerba mate i to posłodzona. Tak więc wróćmy do Początku.


KAROLINA

Karolina Jabłońska | Self-portrait without head I | 110 x 150 cm | olej na płótnie | 2015

Karolinę Jabłońską interesuje, jak mówił tytuł jej wystawy w krakowskiej Szarej Kamienicy (2016), „ludzka rzecz”, czyli rozmaite międzyludzkie relacje, interakcje i konflikty (jak tańce, bójki – także kobiet), których moim zdaniem nie należy pojmować jedynie jako zjawisk destrukcyjnych, co raczej wyzwalających energię i oczyszczających powietrze. Karolina pokazuje to wszystko w pigułce, jak emblematy, jak esencję. Czytałam ostatnio o tym, że nasze postmodernistyczne społeczeństwo zupełnie wyrugowało z katalogu przyjętych norm zachowania agresywne, jako coś absolutnie negatywnego i godnego potępienia. A socjolodzy grzmią na alarm: jeszcze przed wojną niedzielne, niekoniecznie na poważnie pojmowane bójki w karczmach, były dla młodych chłop(c)ów normalnym wentylem ich agresji, której dawali tam upust, by nazajutrz wrócić normalnie do pracy. Nie dalej jak wczoraj byłam świadkiem bójki młodych mężczyzn na Szewskiej w Krakowie. Krew w ludziach buzuje, nie ukrywajmy, że nie. Joga i zielona herbata nie zawsze pomogą, nie ma się co łudzić. To jak w piosence Human behaviour Bjork:
There´s no map
To human behaviour
They´re terribly moody
Then all of a sudden turn happy
But, oh, to get involved in the exchange
Of human emotions is ever so satisfying.


Karolina Jabłońska | Bójka (Fight) | 150 x 180cm | olej na płótnie | 2016

Mimo, że na płótnach Karoliny leje się krew i latają wybite zęby: ja absolutnie nie odbieram tej sztuki jako apoteozy przemocy. Dla mnie jest mocna, ale przede wszystkim radosna, zabawna i niesamowicie energetyczna. To nie jest przemoc zupełnie na poważnie. To przemoc jak z youtubowego gagu.

Karolina Jabłońska | Pięść (Beating) | 150 x 150 cm | olej na płótnie | 2016

Kompozycję jej obrazów często determinuje optyka soczewki aparatu fotograficznego z telefonu komórkowego: widzimy zbyt duże dłonie i zaburzone proporcje ciała. To już nie komórkowe selfie, ale cały świat widziany przez kamerę komórki.
Kolory (przede wszystkim różowy i żółty) to ewidentnie jej znak rozpoznawczy: żywe, nasycone, pulsujące i bezkompromisowe. Obrazy dzięki nim niemal świecą od środka.

Inspiracją jest też ewidentnie sztuka naiwna z papieżem tej religii, czyli Celnikiem Rousseau na czele, widoczna przede wszystkim w przedstawieniach jej ukochanych zwierząt ukazanych w niemalże amazońskich okolicznościach przyrody. I tak śledzimy fantastyczne przygody jej psa Vito, którego artystka wysyła na rajskie wycieczki. Ale oglądamy także konie, wesołe, rozbrykane i taplające się w błocie jak radosne psiaki o niemalże ludzkich cechach, szczerzące wielkie zęby i uciekające z odgryzioną ręką. Przypominają mi one twórczość nadal mało znanego i nienależycie docenianego Eugeniusza Markowskiego (1912-2007), z jego końmi i wesołymi diabłami. Zważywszy na znaczenie konia w polskim, szczególnie historycznym malarstwie, jest to taka humorystyczna przewrotna detronizacja tego szlachetnego zwierzęcia, będącego zawsze towarzyszem doli i niedoli marszałków, świadkiem napoleońskich odwrotów ze sfinksem w tle i ułańskiego pukania w okienko. Jest to taki „Szał” a rebour, ale anno domini 2000+. Humor, jak w wypadku atlety-pakera nadgryzanego przez kota, ponownie przypomina mi Markowskiego, tym razem z jego siłaczami, ale także bokserów Marcina Maciejowskiego (ku mojej radości, jako fanki boksu wagi ciężkiej).
Karolina Jabłońska | Atleta | 70 x 70 cm | olej na płótnie | 2015


Sztuka Karoliny Jabłońskiej to sztuka bardzo osobista. Jej autoportrety malowane często i odważnie, to dla mnie ewidentna nowość i odważna artystyczna autokreacja. Figuracja wróciła, ale mało który malarz ma odwagę przedstawiać samego siebie, mimo nadmiaru selfie w mediach społecznościowych (przyznajmy, aż do męczącej narcystycznej przesady).

Ale co ciekawe, Karolina poddaje swoje przedstawienia rozmaitym deformacjom, jak w przypadku dekapitacji w nagich „Autoportretach bez głowy”, czy w jej przedstawieniu bez zęba. Są zaskakującym aktem oszpecania, zważywszy na urodę naszej bohaterki.

Karolina dodatkowo doskonale wie, że rytm w malarstwie jest bardzo istotny, widać to w budowaniu kompozycji i przeskalowaniu niektórych elementów. Karolina ma oprócz swoich barwnych obrazów genialne prace na papierze, do stworzenia których wykorzystuje szablony i spray. W czerni i bieli nagle dostrzegamy jej zupełnie inną, zaskakującą odsłonę i właśnie rytm, wysublimowane kształty oraz zamiłowanie do pewnych powtarzających się form. W obu odsłonach jej sztuki widzę tu pewne, dość odległe, ale dające się zauważyć analogie (już słyszę głosy oburzenia) ze sztuką art deco: obłe, niemal botterowskie kształty, charakterystyczne dłonie, rytmicznie budowaną przestrzeń. Uproszczenie formy niczym w rzeźbach lubianego i cenionego przeze mnie Jeana Lambert-Ruckiego (1888-1967) to rzecz jasna dość dalekie, ale dające się odszukać paralele.
Karolina Jabłońska | Pocałunek | 100 x 150 cm | olej na płótnie | 2017
Jean Lambert-Rucki (1888-1967) Tendresse | 1925 (artfact.com)

Być może jednak, po stu latach, pojawiają się zbieżne zamiłowania do oczyszczenia formy z jej nadmiaru, które z czasem, jak w przypadku art deco, nabiorą eleganckich i wyrafinowanych form. Czas pokaże. Póki co przyszłości wypatruje wielkie, szeroko otwarte i uważne oko autorstwa Karoliny, pokazane na wystawie w Rastrze.

Karolina Jabłońska | Oko | 150 x 150 cm | olej na płótnie | 2017 | Courtesy Galeria Raster



TOMEK

Tomasz Kręcicki | Spokojny sen | olej na płótnie | 30 x 40 cm | 2015



Tomasz Kręcicki błyskotliwie operuje graficznym symbolem, sprowadzonym u niego niemal do emblematów, czy wręcz totemów. Ten pozornie tylko prosty przekaz i plakatowość jego sztuki, to ciekawa gra artysty: pytanie o oryginalność pomysłów,  jak i o sam przedmiot artystycznych działań.

Tomek eksploruje ikoniczne symbole kultury masowej, jak robi to chociażby w przypadku przemalowanej przez niego okładki albumu z malarstwem Davida Hockneya, czy kultowej płyty Bruce Springsteena. Piekielna szosa, czy świetnie i lapidarnie przedstawiona żółta strużka moczu spomiędzy czarnych męskich ud (a może po prostu ciągła linia na autostradzie), jak i obfita damska pupa w getrach: wszystko to rodem z Born in the USA i amerykańskich niskobudżetowych, rozerotyzowanych (dziś budzących pobłażliwy uśmiech na twarzy) i lubiących przemoc filmów Russa Meyera z lat 60-tych, jak choćby Motorpsycho. To ewidentnie ukłon w stronę estetyki kampu, „złej sztuki” z jej zamiłowaniem do trywialności i zjawisk „bez gustu”. Susan Sontag pisała o tym już w 1964 (Notes on Camp); widzę tu ponowny już revival tej tendencji.
Tomasz Kręcicki | Parówki | 46 x 33 cm | 2016 || Salami | 41 x 33 cm | olej na płótnie | 2015

Krawaty, wieszaki, papierosy, lodówka, śmietnik, czy fruwające plasterki parówek i salami: banalizm przywołanych motywów wprowadza widza w konsternację. Czy to apoteoza prostego, trywialnego przedmiotu, wyniesionego tu do rangi tematu dzieła sztuki, a może po prostu zwykły żart, wręcz artystyczny blef? To fokusowanie się Tomka na przedmiotach pozornie nieistotnych i codziennych pokazuje symbolicznie obraz, gdzie dwa ogromne palce (format 200 x 200 cm) wbijają szpilkę w maciupeńką kartkę papieru. Cudownie żartobliwy jest też jego Eyeliner formatu 60 x 200 cm: czarna kredka rysuje kreskę na powiece.

Tomasz Kręcicki | Eyeliner | 60 x 200cm | olej na płótnie | 2016

Tomek ma niewątpliwie duże poczucie humoru. Z tajnych źródeł wiem, że Tomek nie pali. A papierosy goszczą na jego obrazach często, jak w świetnej pracy O fuck (80 x 100 cm, 2016), gdy przysłowiowy pet wypada z gęby. Zaznaczę, że około 40-centymetrowy, co ma tu niebagatelne znaczenie. Mamy też pracę Tornado, gdzie artysta bawi się zwinnie napisem przewracanym przez trąbę powietrzną. Podobny zabieg zastosował Wilhelm Sasnal w świetnym obrazie Grypa z 2005 r.: zarys postaci zasugerowany jest jedynie przez rozczochrane włosy i  napis w miejscu rysów twarzy. I od razu wiemy, że mamy do czynienia z chorą osobą.
Tomek żongluje
zręcznie ready-madesami, wklejkami, kolażami gazetowych napisów, ust, rekinów, czy języków. Wszystko to serwuje lekko, jak swoje cudne tosty ze sklejki. U niego, jak u Karoliny, mamy to niezupełnie na poważnie traktowane youtubowe zamiłowanie do przemocy niczym z filmów klasy b: mamy rekiny jak ze „Szczęk” i zatapiane tytaniki. Czekam na King Konga, a może Tomek już go namalował i tylko go przegapiłam?

Tomasz Kręcicki | O fuck! | 85 x 100 cm | olej na płótnie | 2016

„Wskazówki i pouczenia”, o których śpiewa Miernik (dodajmy, że zapewne czysto intuicyjnie, bez filtra środowiskowego, umożliwiającego łatwiejsze wejście w świat kontekstów i ewentualnych inspiracji), to być może tak rozumiane przez niego uproszczenie malarskiego języka Tomka. W tej stylistyce przedmioty tam pokazywane działają niemal tak, jak działają znaki drogowe: nakazują i objaśniają.

Tomasz Kręcicki | Palce | olej na płótnie | 200 x 200 cm | 2016


Tomek prezentował swoje prace na Geppercie, gdzie słusznie zaszedł bardzo daleko, mogąc spokojnie wygrać ten konkurs. Jednak szanowne jury tego wydarzenia (z dyrektorkami Bunkra Sztuki i Zachęty oraz geniuszem kreatywności według New York Timesa na czele), postawiło niestety na wtórne i jak chodzi o mnie, niebywale męczące, manieryczno-religijne ekshibicjonizmy i artystyczną autoterapię. Szkoda, to wielki błąd i zastanawiający krok w tył (choć patrząc na ogólnopolskie nastroje, może wręcz przeciwnie). Mam jednak, myśląc o Tomku Kręcickim, przeczucie graniczące z pewnością, że to go bynajmniej nie zraziło. Wiem, że jest sobą i że nas zaskoczy.

Tomasz Kręcicki | Tornado | 150 x 165 cm | akryl na płótnie | 2016



CYRYL

Cyryl Polaczek | z lewej Maski wstydu 3 i 4 | 45 x 42 cm | olej na płótnie | 2016

Cyryl Polaczek jest z całej trójki artystów Potencji najbardziej tajemniczy, ciemny i oniryczny. To znaczy: bywa, gdyż ma też i swoją zupełnie inną twarz, pełną humoru i ironii. Nasycone fiolety, brązy, marsale, to kolory tych intrygujących obrazów. Motyle, ważki, zagadkowe przedmioty, jak nadmuchana gumowa rękawiczka, wprowadzają chwilową konsternację, by za chwilę zacząć bawić. Odwołanie do starych mistrzów jest ewidentne i zdradzają to już same tytuły prac Cyryla: świetny Baldung (Baldung Grien) ze swoją Ewą, a raczej jedynie jej jedną piersią kuszoną przez szatana. Rachel Ryusch i trawestacja jednej z jej martwych natur (Martwa natura z pniem), z charakterystycznym dla niej ciemnym, nasyconym tłem. Przywołujące Dürera, ale też i rodzimego Stanisławskiego, studia traw, ostów i chwastów.
Cyryl Polaczek | After Rachel Ruysch | 90x60 cm | olej na płótnie | 2014
Rachel Ruysch | Martwa natura z pniem


Z drugiej strony Cyryl potrafi swój język diametralnie uprościć, co pokazują utrzymane w zazwyczaj jednym, czystym kolorze i dające popis iluzji przestrzeni kafelki, lustra, fragmenty siatkowego parkanu, czy klepki parkietu. Wszystko to niemal jak wyjęte z piosenki pana Miernika, w której śpiewa o Cyrylu i jego „sile przestrzeni”. Są też motywy humorystyczno-banalne, jak choćby kalosze, a raczej gumofilce. Więc także i on jest (a raczej bywa) artystą radosno-ironicznym, pokazującym jak Tomek Kręcicki przedmioty banalne i codzienne.

Cyryl Polaczek | White | 30 x 25cm | olej na płótnie | 2016



Cyryl jako jedyny z Potencji dba wybitnie o haptyczność swych prac: świadczą o tym reliefy, grubo kładziona czarna farba, wyryte w farbie kafelki. Mamy tu prawdziwe gwoździe i odbicia jak po nonszalancko postawionych na obrazach szklankach. Właśnie stricte materia malarska jest u niego ważna.



Cyryl Polaczek | Baldung | 60 x 45 cm | olej na płótnie | 2016

Ta dwoistość Cyryla jest dla mnie bardzo zagadkowa i zastanawia mnie, czy artysta potrzebuje istnieć na tych dwóch biegunach, czy może w końcu pozostanie na jednej stronie tej dość kompulsywnej i intrygującej skali. To twórczość wybitnie ciekawa i z wielką przyjemnością będę się Cyrylowi przyglądać, choć on sam wie, że jestem na niego nieco obrażona. Złamał mi serce swoim niecnym uczynkiem odnośnie pewnego obrazu. Mimo, iż jestem zodiakalnym skorpionem, nigdy nie chowam urazy zbyt długo. Tak więc skieruję w jego stronę jeszcze kilka ciepłych słów, które usłyszałam z ust przemiłej i bardzo ciekawej malarki podczas wernisażu Potencji w Rastrze: Cyryl jest rasowym malarzem.
Cyryl Polaczek | Wąż i cycek | 35 x 25 cm | olej na płótnie | 2017




„Potencja” to za Słownikiem Języka Polskiego energia, moc, siła, witalność, wydolność, temperament, chęć działania, siła duchowa i witalna. Wszystko to, w kontekście sztuki Karoliny, Tomka i Cyryla, to mocne i energetyczne zjawiska, zwiastujące nam bez wątpienia coś wyjątkowego. Bezkompromisowość tej Trójki może pierwotnie budzić opór i konsternację. Jakkolwiek górnolotnie i naiwnie to teraz zabrzmi: ze sztuką jest jednak jak z miłością, nie wolno uzurpować sobie prawa do stawiania warunków i wprowadzania zmian, nie wolno nikomu łamać kręgosłupa, aby się do nas dostosował. Można to tylko zaakceptować, bądź też nie.

Jestem przekonana, że to co dziś uważa się za mankament tej sztuki (słyszałam już te żenujące wypowiedzi w stylu: „moja córka tak maluje”), jutro będzie jej największym wyróżnikiem i atutem. Stare szlagiery nigdy nie staną się ponownie wielkimi przebojami.


Mamy więc trójkę wybitnie interesujących malarzy, według mnie całkowicie odmiennych, ze swoim własnym hermetycznym artystycznym światem, działających razem pod wspólnie powiewającą flagą energii, młodości i sztuki. I, nomen omen, potencjalnie przyszłe wielkie gwiazdy naszego artystycznego firmamentu. Ja także, za panem Miernikiem, ale już zupełnie na poważnie, „śpiewam o nich jako o super talentach” i z zaciekawieniem czekam na więcej działań Potencji, jak i ich indywidualnych odsłon.
Powtórzę za moim drogim przyjacielem, który zwykł mawiać o malarzach: "są młodości i są talenty". Jak będzie w ich wypadku, czas pokaże. A właściwie pokażą ich kolejne obrazy.