poniedziałek, 27 lutego 2017

Niepokojące ciała pięknej Ody Jaune

Dłoń z pięknym manicurem i jednym nadpalonym palcem, rozsiewająca gwiezdny pył, nie jest już przyznacie, taka glamour.








Jest w tym, przyznaję, coś obrzydliwego i obscenicznego. Równocześnie niepokojąco magnetycznego i pociągającego. Nie można przestać patrzeć. Może nie powinnam używać tu trzeciej osoby i napisać otwarcie: ja nie potrafię przestać.
Połyskujące różowawe wnętrzności lśnią, a ciała o zdeformowanych kształtach przechodzą jedne w drugie, kontrastując ze sterylnością białych prześcieradeł i chirurgicznych chust. Jest lepko, duszno i klaustrofobicznie. Lecz nagle jest pięknie, wręcz urzekająco klasycznie pięknie. I właśnie ten rozstrzał uczuć jest dla tej sztuki charakterystyczny. Wszystko to w dość chorobliwych rozbielonych błękitach, różach i zieleniach. Podejrzewam, że chyba kupiła ogromną puszkę zielonej farby w odcieniu 'Edouard Manet' (oczywiście żartuję). Tyle w kilku słowach o jej obrazach.

I do tego wszystkiego ona. Piękna, młoda, długowłosa. Na zdjęciach w pracowni normalnie, jak każdy malarz, w pobrudzonym wyciągniętym swetrze. Ale już na innych, z pierwszych rzędów pokazów na paryskim fashion weeku, w pięknej białej koronkowej kreacji i zabójczych czerwonych szpilkach. Bywalczyni eventów w towarzystwie bogatej niemieckiej i francuskiej bohemy i arystokracji. „Za ładna”: dobrze wie o tej szkodliwej łatce, jak później powie w dokumentalnym filmie o niej, i zacznę jej w to wierzyć. Mimo to zazdrość na widok tych czerwonych szpilek i lśniących włosów każe mi szukać dziury w całym. Okropne, wiem.

Oda Jaune, Untitled, Oil on canvas, 2008, 100 x 150 cm, foto & © odajaune.de

O bardzo, bardzo denerwującym głosie małej dziewczynki. To nie tylko moje zdanie
(potwierdzili to także moi przyjaciele, z którymi oglądałam film). Wypowiada słowa irytująco powoli, jakby dopiero poznawała ich znaczenie. Infantylna, ogłaszająca górnolotne statementy o artystycznej wolności (z którymi potem, ku własnemu zdziwieniu, się zgodzę). Wdowa po o niemal pół dekady starszym malarzu i jej własnym profesorze malarstwa, Jörgu Immendorffie, niemieckiej artystycznej legendzie i buntowniku.
Żyje teraz w Paryżu, dokąd niemal uciekła zaraz po śmierci męża, z którym była bardzo szczęśliwa. Ten krótki wspólny czas, zwieńczony narodzinami ich córki Idy, został brutalnie przerwany przez jego nieuleczalną chorobę i śmierć. Naprawdę nazywa się Michaela Danowska i pochodzi z artystycznej rodziny z Bułgarii.
Imię i nazwisko, pod którymi ją znamy, to jej artystyczny pseudonim, wymyślony przez jej męża. A więc wymyślił ci nawet imię, pomyślałam złośliwie. Lubił żółty kolor (jaune), a żona była bardzo młoda (jeune).
Tyle wiedziałam o Odzie Jaune. To znaczy, myślałam, że wiem.


Oda Jaune, Art Paris Art Fair, Galerie Templon, 2016, foto autorka bloga

Kiedy pracowałam jeszcze w Niemczech w pewnej prywatnej galerii, robiliśmy raz wystawę o burzliwych latach 80-tych w niemieckiej sztuce. Był Markus Lüpertz, Georg Baselitz, Martin Kippenberger. Pokazywaliśmy także między innymi jeden obraz Jörga Immendorffa i wtedy właśnie natknęłam się na nią po raz pierwszy. Mój ówczesny szef przyjrzał się przez chwilę jej zdjęciu, zaśmiał się krótko, wypiął pierś (ach, ta niezmącona wiara galerzystów w ich obezwładniający urok, bez wątpienia pierwsza dziesiątka najseksowniejszych zawodów świata) i postanowił, że ją u nas pokażemy. „Die schnappe ich mir”. Niestety, była już w Paryżu, i była już poza naszymi możliwościami.


 Oda Jaune, Twosome, oil on canvas , 2012, 190 x 280 cm, foto & © odajaune.de


Dziś już wiem, że talentem i kunsztem prześcignęła Immendorffa o lata świetlne. I rozumiem, dlaczego we wspominanym przeze mnie filmie dokumentalnym o niej („Wer ist Oda Jaune” / „Kim jest Oda Jaune” w reżyserii Kamilli Pfeffer, 2016) musiała być niemal ciągnięta za język, aby wypowiedzieć jego imię. Wszyscy z góry zakładają, że zawdzięcza mu niemal wszystko. To jeden z większych błędów, jakie sama pochopnie popełniłam i dziś stojąc przed jej obrazami, jest mi po prostu wstyd, kiedy to sobie przypominam. To sztuka, dla której nie mam porównania. Nie będę tu zanudzać wynurzeniami o cielesności Luciana Freuda, deformacjach Bacona i klasycznej starej szkole malarstwa środkowo- i wschodnioeuropejskiego. To wszystko nietrafione, słyszeliście to już sto razy. Prawda jest taka, że ona nie potrzebuje być dowartościowana poprzez te porównania. Tak robi się tylko ze słabymi malarzami. Karl Lagerfeld powiedział kiedyś, że osobowość zaczyna się tam, gdzie kończy się porównanie. I tak jest z Odą Jaune. 

Oda Jaune, Untitled, 2011, oil on canvas, 65 x 54 cm, foto & © odajaune.de


Oda Jaune lubi nam pokazać zadawanie bólu, ale takie zawieszone w czasie, albo raczej w bezczasie. To taki ból dziejący się, jak te wszystkie przypalane płomieniem palce, na które można patrzeć bez końca. Częsty motyw to narodziny, z całym ogromem biologizmu (pępowina jest tu przecinana niemal pod naszym nosem), przeskalowaniem niektórych elementów oraz zawsze czymś pozornie niepasującym, przeszkadzającym. Przypomina mi się tu Eric Fischl, wprowadzający niemal zawsze element, czy postaci burzące harmonię, często wzbudzające obrzydzenie i niepokój. Jak ci jego obleśni brzuchaci faceci w szlafrokach. Jednak kiedy on stawia w figuracji na realizm, ona idzie o krok dalej. W kierunku, no właśnie, czego? Surrealizmu? Obawiam się nazwać jej sztukę w ten sposób, bo mam wrażenie, że wsadzi to ją w szufladę pseudo-uduchowionej i „magicznej” sztuki, której za wszelką cenę chcę tu uniknąć.

Narodziny to jednak nie tylko sama biologia, ale wręcz wybuch supernowej, eksplozja od której wszystko się zaczyna. Szansa. Sama Oda Jaune mówi: Nie ma nic bardziej brutalnego, piękniejszego, czy niesamowitego i strasznego, niż rzeczywistość. Sztuka natomiast pozwala na wszystko, nie ma granic.



Oda Jaune, Where sky shines, Oil on canvas, 2015, 190 x 280 cm, foto & © Galerie Daniel Templon

Co widzimy:

Ciało dojrzałej kobiety z głową dziewczynki o zadziwionym wyrazie twarzy.
Kobieta i mężczyzna, spleceni w jedno ciało, z widocznymi przemieszanymi wnętrznościami.
To co ukryte, schowane. Dosłownie w nas. Czyli te flaki. Nie myślimy w tych kategoriach o nas samych, chyba niemal zawsze myślimy o sobie w kategoriach karoserii, a nie bebechów.
Dłoń z pięknym manicurem i jednym nadpalonym palcem rozsiewająca gwiezdny pył, już nie jest, przyznacie, taka glamour.
Wszystko malowane bardzo płasko, farby niemal zupełnie bez śladu wtarte w płótno. Uwaga koncentruje się tylko na tych zadziwiających kształtach.
Te wszystkie zimne rozbielone błękity i róże. Jak rose quartz & serenity, kolory Pantone roku 2016. Dla przykładu niesamowity bukiet kwiatów w białym wazonie, złożony, a jakże, z flaków i kości.
Postać o monstrualnie wielkich piersiach na szczycie ciemnych schodów. Za chwilę zdjęcie z instagrama: Oda na słynnych schodach w atelier Coco Chanel, w pięknej powłóczystej sukni. Tak tu już jest. Wszystko się tu przeplata i pewnie tylko nam się wydaje, że artystka funkcjonuje na tych dwóch przeciwległych, kompulsywnych osiach, bez żadnego środka. To oczywiście mocno uproszczona optyka. Widzimy tyle, ile nam pokaże. Gdyby nie była tak piękną kobietą o uroku małej dziewczynki, to wszystko nie byłoby takie zakazane i kuszące.



Oda Jaune, Untitled, Oil on canvas, 2011, 190 x 170 cm, foto & © odajaune.de

Dla mnie odkryciem są jej zaskakująco świetne, subtelne akwarele. Oda nie zdejmuje w nich nogi z gazu, także są bardzo intensywne, ale samo ich medium sprawia, że są delikatniejsze, bez tego bezkompromisowego pancerza.
Jak w pracy pokazującej dłoń bez dwóch palców. Zaraz przypomniała mi się okładka Alice in Chains, przedstawiająca psa bez jednej nogi. Czegoś lub kogoś tu brak.



Oda Jaune, Untitled, Watercolor on paper, 2013, 45 x 35 cm, foto & © odajaune.de


Untitled (Dali & Gala), Watercolor on paper, 2013, 35 x 45 cm Untitled, Watercolor on paper, 2008, 35 x 45 cm

Jej wpływowy paryski galerzysta Daniel Templon powiedział w tym filmie (bez wypinania piersi), że gdyby Oda nie malowała, byłaby zaburzona. Obrazy mają być dla niej rodzajem wentyla. Być może, a może też i nie.
Patrzysz na jej piękną buzię i zastanawiasz się, do czego byłaby zdolna Oda Jaune, gdyby nie malowała. Lista tych ciemnych spraw jest długa, lecz za chwilę pojmuję, ze sama ją tworzę i taka „zaburzona Oda” siedzi we wnętrzu każdego z nas. To jak w „Solaris” Lema. Każdy, czytając książkę zastanawia się, kogo by zobaczył pod magicznym wpływem promieniowania tej planety, z kim zamknąłby się w swoim pokoju. Warto do niego wejść, jeśli nie chcecie wiedzieć, co wydarzy się potem. Jak za aksamitną kotarą w Twin Peaks.

Tak więc: kim jest Oda Jaune? Nadal nie wiem i nie chcę tego wiedzieć.






Fot. Na stronie tytułowej: Oda Jaune, Etre chairs, oil on canvas, 2013, 190 x 280 cm, foto & © odajaune.de

P.S. 1:
Poniżej ewolucja jednego tematu, który artystka eksploruje już od pewnego czasu. Widać, że te narodziny w jej głowie trwają i mają ciągle znaczenie.


Untitled, aquarell, 2015, Courtesy SØR Rusch, Sammlung Oelde Berlin

Oda Jaune, Art Paris Art Fair, Galerie Templon, 2016, foto autorka bloga


Untitled, Oil on canvas, 2002, 200 x 250 cm, foto & © odajaune.de
 
P.S. 2
Wer ist Oda Jaune?
Ein Dokumentarfilm von Kamilla Pfeffer
Kinostart: 23. Juni 2016

http://www.gebrueder-beetz.de/produktionen/wer-ist-oda-jaune
Der Dokumentarfilm von Kamilla Pfeffer über die Malerin Oda Jaune feierte bei der diesjährigen Berlinale seine Uraufführung. Am 16. April ist er erstmals in NRW zu sehen.

Die Berlinale schreibt über den Film: „Die deutsch-bulgarische Malerin Oda Jaune ist keine Frau der vielen Worte. Aber wie sie etwas sagt klingt schön und ist besonders. Sie spricht leise, aber laut durch ihre Malerei. Sich diesem Prozess der Wort-Bild-Findung anzunähern, wagt die KHM-Studentin in ihrem Abschlussfilm und schenkt uns ein sehr intimes Porträt der Künstlerin."



P.S. 3: Film w wernisażu wystawy Ody Jaune ‘Blue skies’ w Galerie Daniel Templon (9 janvier - 20 février / January 9 to Feb 20, 2016, Paris)