niedziela, 16 września 2018

Sztuka beki. Portret pokolenia XD. Część 1



Sztuka beki

To nie jest to banalne, to gra banalne - a to w estetyce beki decydująca różnica





Czujesz to, ale początkowo nie potrafisz nazwać. Z kotłujących się zjawisk, znaków, dróg wyłania się w końcu coś, co w szczycie swojej formy może być oszlifowane jak diament. Na początku jeszcze nieporadnie, w końcu ktoś artykułuje to dosadniej, mocno. I mamy to. Nowy styl.

Słowo „beka” oznacza to, co śmieszy, z czego się śmiejemy, od czego się dystansujemy, a także i samą czynność śmiania się i naigrawania. Beczka śmiechu, ale rozumiana dziś już nieco inaczej. To jedno z ważniejszych zjawisk determinujących naszą dzisiejszą kulturę, ważniejszych niż myślimy. Dziś niemal już nic nie jest grane na stuprocentowej powadze, a elementy „beki”, ironii, dystansowania się czytelne są w większości zjawisk. Dlaczego tak się dzieje? Beka to nie tylko ptasi rezerwat przyrody na Pobrzeżu Kaszubskim oraz wieś w Słowenii (przykłady podaję dla beki właśnie). To styl życia, lekki dystans, wyśmiewanie czegoś, aby nie musieć wchodzić na poziom powagi. Beka i młodość idą w parze i dobrze im razem.

Beka to mocny i wbrew pozorom ważny element kształtujący obecny świat. Jest to luz zaprogramowany, mieszający wiele nurtów jednocześnie - o śmierci postmoderny chyba już za naszego życia nie usłyszymy. Wszystko to dzieje się, co nie jest tu rzecz jasna żadnym odkryciem, na skutek smartficy (o niej później): emotikony, memy, internetowe gagi, gify, językowe skróty, te wszystkie filmiki z kotami i buldogami, z których się potajemnie śmiejemy, oficjalnie się do tego nie przyznając. Nagle komunikacja weszła na wtórno-analfabetyczny system znaków i obrazków, upraszczając i prymitywizując język nas wszystkich, może z wyjątkiem uczestników forów internetowych dyskutujących, czy można zacząć maila od słowa „witam”. Stąd ten ton przedostał się i do poważniejszych portali, aby w końcu zaczęli komunikować się tak mniej lub bardziej wszyscy (ten, kto nie wstawia emotikonów do maili, niech pierwszy rzuci w komputer smartfonem).

© Brian Calvin | Duet | 2018 | Acrylic on canvas | 177 x 142 cm


Jednak do sztuki: o ile „sztuka beki” według mnie nie została jeszcze nazwana i sklasyfikowana, znana jest większości z nas z Facebooka „Beka z młodej sztuki”, ukazująca, dla beki i z wielką misyjnością okraszoną detektywistycznym zacięciem, niefortunne starania młodych artystów i artystek (zasyłam Bece ukłony).
Mamy tam lądujące na aukcjach, nomem omen młodej sztuki, artefakty twórców, którym ten portal dokumentuje dokładnie źródła ich obrazów, często azjatyckiej proweniencji. Z jakiegoś powodu królują portrety zamyślonych kobiet z rogami jelenia na czole. Ironiczno-pobłażliwe komentarze („Wiosna obfituje w kreatywność”, „Oto kamień milowy buldożków w młodej sztuce”) bawią i uświadamiają jednocześnie, jak cienka jest niekiedy granica, gdzie to i ty możesz zostać ofiarą beki, dodajmy, całkowicie zasłużenie. Bo i Sebastian Krok, zwycięzca zeszłej Bielskiej Jesieni, nie ustrzegł się tego, stając się na jakiś czas (anty-)bohaterem Beki z młodej sztuki. Laureat tego prestiżowego konkursu posłużył się stockowymi i dokumentalnymi zdjęciami, i „zmalował” w ten sposób konkursowe dzieła. Ku wielkiej uciesze (bece) czytelników, został tam zdekonspirowany. Na drugim miejscu Bielskiej Jesieni uplasowała się wówczas prawdziwa moim zdaniem zwyciężczyni konkursu, Karolina Jabłońska, artystka między innymi sztuki beki właśnie. 

Bo czym innym jest być artystą beki, czym innym robić sobie bekę z jakiegoś artysty.

Na marginesie, jakże znaczące było to, że to na tle jej, a nie Kroka obrazów, wręczano laureatom wyróżnienia. Jak mówi stary wyświechtany artystyczny slogan, świetni kradną, kiepscy pożyczają, a odwieczny spór o źródła inspiracji trwa w najlepsze, tutaj „na bece”. Mnie to śmieszy. I smutek jednocześnie wywołuje. To stan beki pogłębionej, jak mniemam. Wracając jednak do adremu, jak każdy homo sapiens lubię się czasami ponaigrawać, jednak ostatecznie wolę skupić się na „pozytywnych przesłankach” i mówić o liderkach i liderach rzeczonej sztuki beki. Patrząc na artystyczny świat, nie tylko polski, nie jest to margines malarskich poczynań, ale język całej formacji. Oczywiście to nie jedyny dzisiejszy ważny nurt, ponieważ wiele zjawisk wydarza się równolegle. Trudno na siłę doszukiwać się beki np. u Adriana Ghenie, choć zapewne elementy tego nurtu można byłoby odszukać i u niego.
*




© Brian Calvin | Wendy White | Wystawa Cabiner Milan | 2017


Kim jest więc społeczność artystek i artystów beki? To głównie młodzi ludzie, posthipstersi. Gest autoprezentacji osiągany przez idealnie zaaranżowaną stylizację, najlepiej z elementami vintage, tak charakterystyczny dla hipstersów (jak wiemy z internetowych portali wokołobekowych, hipsters to bogaty małolat udający kloszarda) - oni powtarzają, jednocześnie dystansując się od tego przez różnorakie zabiegi autoironiczne. Przypominam sobie gest grupy Potencja, kiedy dziękowali za 97 lajków swoim facebookowym followersom zdjęciem obskurnej toalety w krakowskim Telpodzie - budynku, w którym mieściły się ich ówczesne pracownie. 
Jazda na pozytywie lub właśnie błahej "bece" i sztuce banalności, ale też radości, jest dzisiaj pokoleniowym przesłaniem wielu twórców.

Także mnie początkowo ciężko było przyjąć, że nie ma tu tego oczekiwanego dotychczas ciężaru, walki i wysiłku, dodajmy koniecznie, jedynie tylko pozornie. Tylko że od sztuki wymagać niczego nie wolno, to nie koncert życzeń w TVP (zrewitalizowany, nawiasem mówiąc – polecam zainteresowanym dla beki). Wyzwania dzisiejszego rynku sztuki są inne i powiedzmy to głośno: wcale nie są proste. Dynamiczny świat oferuje ci tylko z pozoru wiele, ale osiągnąć to jest tak samo trudno, jak i wcześniej. Zagraniczne galerie, międzynarodowe targi sztuki, łatwość kontaktu z potencjalnymi klientami przez internet: jakież to proste. A miejsca na podium jest zawsze tak samo mało. To może być bardzo frustrujące, a czas, coraz bardziej zapychany wydarzeniami na facebooku i zdjęciami na instagramie, nieubłaganie płynie.
Tak więc teza, że to nie jest sztuka w cokolwiek zaangażowana, zjada swój własny ogon, bo jest właśnie sztuką młodego pokolenia i ich własnym głosem. Może po prostu zwyczajnie trzeba zacząć ich słuchać? A że głosem innym niż poprzednie, to już inna kwestia. Zupełnie też nie ma znaczenia, że ktoś z nas już nie nadąża i tego nie rozumie. Stoję na stanowisku, że młodzi ludzie zawsze mają rację, nowe wypiera stare, a narzekania na młodzież zbijam Asnykiem.


© Cyryl Polaczek | violet | oil on canvas | 25 x 25 cm | 2016


Zarzuty stawiane wobec wielu malarzy i malarek beki, że są naiwni, dziecinni, niedojrzali, malują swoje niepoważne przygody, dziewczyńskie marzenia i rzekome deklaracje feministyczne (jak zwykło się mówić np. o Karolinie Jabłońskiej) – brzmią dzisiaj bardzo podobnie, jak sprzed stu laty choćby pod adresem dadaistów. To zabawne, że po lekcji dada i Mona Lisie z wąsami absurdalny humor może jeszcze tak oburzać i dziwić. 
Jacy są dzisiaj wobec tego młodzi ludzie? Millenialsi (w ujęciu światowym) nawiązywali nie tak dawno w swoich grzecznych ubraniach, w swoich rogowych okularach i z wystylizowanymi brodami do porządnych czasów amerykańskiej prosperity lat 50., nieskażonej jeszcze śmieciowym jedzeniem, kiedy to piękni ludzie w pięknych domach żyli swoim pięknym życiem. A potem jak wiemy przyszli The Doors i wszystko rozpieprzyli.

Postmillenials to już wie: tego nie da się utrzymać w ryzach; deziluzja wobec własnej mocy sprawczej - wyrabiania zawodowej normy z jednoczesnym spełnianiem się w życiu rodzinnym i znajdywanie wytchnienia w hipsterskich przyjemnościach sprawiły, że można uciec tylko w absurdalny humor i nieco zdziecinnieć. Na pytanie, czy świat zgłupiał, może warto odpowiedzieć, że w popłochu przed odpowiedzialnością ucieka właśnie w bekę. 
Oglądając kolejne memy, bądź patrząc na obraz w stylu „moje dziecko też tak potrafi” (ulubiony tekst malarzy i malarek) przypomnijmy sobie, że Man Ray stworzył żelazko z kolcami i podarował je Erikowi Satie. No nie poprasujesz.
Nawiasem mówiąc, i dadaiści byli millenialsami, tylko że wiek wcześniej. Duchamp, Tzara (którego google poprawia mi na Zara), Ernst, Ray, Arp – to wszystko artyści urodzeni koło lat 90. XIX wieku. Wyszli z wojny jako ludzie niemal trzydziestoletni. Absurd okazał się po raz kolejny lekiem na całe zło. Dzisiaj uciekamy w poszukiwaniu rozrywki i wytchnienia w internet, ale diabelskie koło się zamyka: internet daje odetchnąć od chaosu, ale jednocześnie sam go generuje. Jak żyć? Ową ucieczkę w absurdalność pokolenia późnych millenialsów opisała w artykule „Contemporary Dadaism and Internet Memes” Giselle Defares, dziennikarka i pisarka zajmująca się zjawiskami z pogranicza sztuki, kultury masowej i nowych technologii.
https://crixeo.com/dadaism/


© Karolina Jabłońska | Kiss | 100 x 150 cm | oil on canvas | 2017



Żart, autoironia, beka, kamp, filmy klasy d, bliskie kadry, wręcz wycinki, human behavior, scenki z życia jak w ich ekstrakcie, skróty, optyka kamery telefonu; także jakieś obrzydliwości, osobliwości, prace mroczne, przemoc, rozumiana często jako youtubowy gag – to tematy sztuki beki w pigułce. 
Te obrazy krzyczą, śmieszą, drażnią jak obciśnięty dżinsami damski tyłek na tle autostrady u Tomasza Kręcickiego. Przypomina mi to jeden z odłamów współczesnej mody na logomanię. Jednak nie tej z początku millenium, gdzie pachnące złym gustem nuworysza t-shirty i torebki z logo znanych firm nosiło się na serio, jako sposób na dowartościowanie i lans bardzo na poważnie, choć tak obciachowy. Dziś ta moda "powraca revivalem", ale bluzy Kenzo z lwem i logo firmy, ogromne białe adidasy á la emeryt z Florydy, czy ogromne niepraktyczne koco-szale Balenciagi nosi się, właśnie dla beki, zgrywy, pokazując dystans do siebie i świata mody.
I można teraz podyskutować, czy to ciekawe i dobre, ale to nie jest banalne, to gra banalne - a w estetyce beki jest to decydująca różnica. 
To jak z tzw. prawem Poego (Poe’s law) i jego metodą dialektyczną (termin ten pochodzi od Nathana Poego i dotyczył pierwotnie amerykańskiego kreacjonizmu): bez oczywistych wskazówek co do intencji autorów nie jesteśmy w stanie odróżnić, czy czytane przez nas opinie są ekstremizmami, czy też parodiami ekstremizmu. Taki jest dzisiejszy język internetowy, że nie potrafimy rozpoznać właściwych intencji, także artysty. Czy to się dzieje na poważnie, czy to tylko ironia i beka właśnie? I mamy dysonans także w autokreacji autora: dzisiaj nikt nie chce się przyznać do ciężkiej, poważnej pracy, bo wszystko ma pozornie przychodzić na luzie, lekko i niezobowiązująco. Młodzi ludzie, również młodzi artyści, pozują często, że pozornie na niczym im nie zależy, że to zabawa, a tak naprawdę stoi za tym praca i rozbudzone ambicje.

© Kristina Schuldt | Einkaufswagen | 2017 | courtesy Eigen + Art


*

Międzynarodowa społeczność artystów beki jest już spora i wyłonić się z niej już zdążyły niekwestionowane gwiazdy. Zbieżne motywy (szczególnie zwracam uwagę na dłonie i oczy), podobnie stosowane skróty, emblematyczność tych przedstawień doprowadzona nieraz do jej esencji sprawiają, że możemy mówić już niemal o ich pokrewieństwie. Zestawiając zdjęcia do artykułu stwierdziłam, że wyszłaby z nich wszystkich niezła wystawa sztuki beki, którą to artyści i artystki, w duchu swojego pokolenia, bez udziału galerzystów i kuratorów świetnie zorganizowaliby sami, ogłaszając ją w mediach społecznościowych. Następnie zrzeszając się w większe „spółdzielnie” urządziliby własne targi sztuki i własne wystawy. Chyba czas się przebranżawiać - podobno nieźle doradzałam klientom w niszowej perfumerii, pracując tam wieki temu jako studentka.

Kim są więc ci artyści i artystki, co ich łączy, co sprawia, że są ciekawi i ważni? Wszyscy oni to nie tylko interesujący artyści, ale także znaczący gracze dzisiejszego świata sztuki. W swoich „stajniach” mają ich najlepsze europejskie i amerykańskie galerie. To o nich właśnie będziemy teraz słyszeć.

© Kristina Schuldt | Courtesy Eigen + Art


Warto moim zdaniem przyjrzeć się dokładniej uczennicy Neo Raucha, Kristinie Schuldt i jej powyciąganym, kolorowym ciałom (pozwolę sobie na nieco dłuższy wywód o niej). Urodzona w Moskwie, a żyjąca i tworząca w Lipsku malarka, należy do silnych głosów niemieckiego młodego malarstwa. I co warto dodać, do nielicznych kobiet z tzw. lipskiej szkoły, które odniosły tak spektakularny sukces.
Jej légerowski człowiek-maszyna z ciałem wymodelowanym światłem i kolorem tak, że przypomina cylindryczne metalowe rury, ożywiony jest przede wszystkim za pomocą jaskrawych, wręcz fluorescencyjnych barw. Obrazy artystki mówią o jej bezpośrednim doświadczaniu świata zewnętrznego w różnych z nim interakcjach, stąd przewrotki, utraty równowagi, zaczepianie o ostre przedmioty i gałęzie, czy metalowe siatki. Ukazują nasze codzienne małe wojny mimo na pokaz uśmiechniętych twarzy i wesołych barw (mężczyzna i kobieta zrośnięci w uścisku w jedną plątaninę ramion niczym w pąk róży - czy to miłość, czy przemoc?). Artystka wspomina, że interesuje ją utrata kontroli w świecie ciągłego podlegania ocenom (balansująca nad przepaścią kobieta, ubrana dodatkowo w buty na obcasach). Stąd fasadowość pokazywanych postaci, jeśli nie dosłownie ukazanych w oknach, to pozujących jak manekiny za szybą, czy modelki uchwycone w nienaturalnych pozach. Okno to u niej motyw rozdzielający dwa światy, ciemność i światło, jak we wspominanej przez nią jaskini Platona (obraz „Disco Girl” z 2011).

© Kristina Schuldt | Disco Girl | 2011 | 120 x 100 cm



© Kristina Schuldt | Selbstgeburt | 2009


Liczne autoportrety Schuldt o kubistycznie zdeformowanych twarzach, wręcz zredukowanych do masek, mówią o poszukiwaniu własnej tożsamości. Podobnie w obrazie „Selbstgeburt” („Samo-narodziny”), gdzie pokazała motyw rodzenia się (siebie) na nowo, wyjmując ze swojego nagiego ciała swoją drugą głowę. Esencjonalność swoich przedstawień podkreśliła tytułem wystawy w berlińskiej galerii Eigen + Art w 2016 roku. „Most” oznacza po niemiecku „moszcz”, skoncentrowany sok wyciśnięty z owoców, ale nawiązuję też do „najbardziej klikanych”, najpopularniejszych zjawisk w serwisach społecznościowych. Czyli przestrzeń gdzieś między malarską, ale też życiową esencją i prawdą a życiem wystawionym na ciągłą ocenę i byciem „naj”. 

Wyciągnij ze swoje życia „most” możliwości.
*
W dobie instagrama i instastories mamy wejściówki do pracowni artystów, albo to raczej oni sami niekiedy z narcystyczną pasją nam to prezentują. Jak Szwajcarka Louisa Gagliardi, która jak wielu artystów miesza tam sprawy zawodowe i prywatne. Wiem, co i gdzie jada (pokaźne miski owoców morza, nie pogardzi też krwistym mięskiem), i z kim wyjeżdża na wakacje. I jak pracuje (klasycznie, ale też cyfrowo). Artystyczny, surrealizujący świat Gagliardi to jej kraina palczastych alienów, wypreparowanych niemal syntetycznych scen, odrealnionych, także ze względu na fosforyzujące fiolety i zielenie. Te obrazy świecą jak monitor telefonu. Postaci artystki patrzą szklanymi oczami bezwiednie przed siebie, trzymają w dłoniach smartfony, palą papierosy (jak u Kręcickiego) lub zakrywają dłońmi twarze, jakby w reakcji obronnej na ustawiczną obserwację. 
Voyeryzm naszych czasów to ustawiczna gotowość do obserwacji i bycia obserwowanym. 
Kadry obrazów przypominają powiększane przez nas motywy na smartfonach. A same postaci to przerysowane, alienowe portrety nas samych, ciągle „pod telefonem”, ale coraz bardziej samotnych i zagubionych.


© Louisa Gagliardi | La Belle Heure at Tomorrow Gallery | New York

© Gagliardi Louisa | La Belle Heure at Tomorrow Gallery | New York


*
Z kolei słodka Grace Weaver nawiązuje w swym malarstwie do estetyki plakatu, ale też do amerykańskiego mid-century, z uporządkowanym ładnym światem lat 50., z silnymi inklinacjami klasycznymi, np. matissowskimi. Przypomina mi ona w wyrazie Martę Kochanek-Zbroję, ale artystki różnią się formalnie. Intensywne pomarańcze, mocne fiolety, historia zamknięta ściśle w kadrze – wszystko to sprawia, że mamy tu nasycenie i formy, i koloru. Oraz radość.

© Grace Weaver | Forever-ever | Soy Capitán

© Grace Weaver | Sunday brunch | Soy Capitán



Warty uwagi jest również Chris Hood, którego obrazy widziałam na zeszłorocznych targach Art Cologne w boksie nowojorskiej galerii Lyles & King (zajmującej się także Anetą Grzeszykowską). Jego subtelne kolorystycznie, „wypłukane” niemal do abstrakcji postaci z kreskówek, sprawiają, że widz cały czas balansuje, podchodzi i oddala się od nich, a to raz „roztapiając” główne przedstawienie w morzu abstrakcji, a to skupiając się na nim w bliższej perspektywie. Wyłania się nam paląca papierosy Myszka Miki na tle niemal graficiarskiej ściany, czy może raczej zdrapywanych kolejnych warstw kolorowego tynku, jak w technice sgraffito.

© Chris Hood | Broken Bloom | 2016 | Alkyd, MSA Varnish, and enamel on canvas



Ten nurt nie jest głosem tylko i wyłącznie artystów młodych. Warto wspomnieć bodaj
Briana Calvina (ur.1969), kalifornijskiego artystę łączącego popartową dosadność Toma Wesselmanna z zamiłowaniem do portretów w manierze nestora sztuki, 91-letniego Alexa Katza (którego fenomenu, muszę się przyznać, nie do końca pojmuję).


© Brian Calvin | Sleeper | 2017 | 60 x 45 cm | Images courtesy the artist and Anton Kern Gallery | New York



Pic on the top: Louisa Gagliardi | La Belle Heure | 2016 | Courtesy of Tomorrow | New York

© Copyr
ight for reproduced works and photographs: artists, authors of photographs and owners of works



Cdn. (1/3)

Aby lepiej "wybrzmia
ło", Millord pozdrawia: