niedziela, 16 lipca 2017

Documenta 2017, part 1: Ateny w Kassel i polskie spojrzenie na świat


Documenta to nie tylko sztuka: to przede wszystkim socjologiczny fenomen, fascynujące mikromiasteczko naniesione na mapę spokojnego Kassel, ożywione aortami tłumnie wydeptywanych tras. To możliwość obserwowania nie tylko sztuki, ale też i innych zwiedzających. d14 to niemiecko-grecko-polskie wydarzenie.





Nocny Art Patrol wrócił właśnie z documenta i czuje się jak przeciążony danymi poczciwy atari. Ciężko ubrać w proste żołnierskie słowa atmosferę d14: te wszystkie rozmaite zjawiska, samą sztukę, te tłumy ludzi z całego świata. To trzeba po prostu przeżyć. Documenta to nie tylko sztuka: to przede wszystkim socjologiczny fenomen, fascynujące mikromiasteczko naniesione na mapę spokojnego Kassel, ożywione aortami tłumnie wydeptywanych tras do kolejnych miejsc (w sumie około trzydziestu). To możliwość obserwowania nie tylko sztuki, ale też i innych zwiedzających. Czasami miało się wrażenie, że to oni są ciekawsi od artefaktów tam pokazywanych, że więcej powiedzą nam o dzisiejszym świecie, niż jakaś instalacja czy obraz. Patrol pisał niedawno o laureatce Złotego Lwa na weneckim biennale, Anne Imhof, i jej performensach ukazujących praktykowanie czynności domowo-intymnych w miejscach publicznych:

http://nowaorgiamysli.pl/index.php/2017/05/30/z-reka-na-pulsie-uchwycic-nieuchwytne/
Przyglądając się tym ludziom można było poczuć się jak w jednej z jej prac. Ludzie jedzący gdzie popadnie, śpiący w galerii przed monitorami, leżący na trawie i przytulenie do siebie jak na kanapie, zastygnięci w pozycji lotosu jogini tuż przy samej ścieżce, zaraz obok przechodzącego tłumu. Patrol sam stał się częścią tego performensu, dobrowolnie, a i z wielką przyjemnością.












Siedząc w sercu d14 na ławce na Friedrichsplatz, trudno wprost wyjść z zadziwienia, że te wszystkie barwne płynące tłumy zwiedzających (ok, artworld zazwyczaj czarny, bądź czarno-biały) to ludzie, którzy naprawdę przyjechali tu specjalnie dla sztuki. Jest w tym coś niesamowitego, odjechanego i jednocześnie krzepiącego. Jesteśmy różni, inni, ale wszyscy mamy w sobie taką potrzebę i ciekawość. Tak więc moja pierwsza konkluzja jest taka, że documenta należy właśnie traktować jako Gesamtkunstwerk, wydarzenie scalające te wszystkie zjawiska, sztukę i nas samych
per se.









Ale od początku:
Magistrala kolejowa Hesji i Dolnej Saksonii zarządziła na czas trwania documenta niespodziankę w postaci remontu torowisk. Zważywszy, że poprzednie documenta odwiedziło 860 tysięcy osób (!), timing remontu w punkt. Mein Glückwunsch. Tak więc tym razem podróż do Kassel odbyła się z przygodami komunikacją zastępczą, czyli autobusem, ale nie narzekajmy, bo i tak było wspaniale! NAP mimo lekkiej choroby lokomocyjnej zagryzał zęby i przeżył, kiedy kierowca w górach Harzu wykręcał serpentyny niczym w Monte Carlo. To była dobra okazja poprzyglądać się okolicznym spokojnym, sennym miasteczkom i szachulcowym domom w każdym możliwym rodzaju (znajomi patrolu wiedzą, jak „kocha” fachwerk).



Szykując się na documenta, lepiej od razu zdecydować się, dokąd się udamy i potem w ramach tego improwizować. Bo te wszystkie miejsca i obiekty rozsiane są dosłownie po całym Kassel. Stąd liczne artykuły w rodzaju: „Jak najlepiej spożytkować twój czas na documenta”:
http://hessenschau.de/kultur/documenta/besucher-tipps/tipps-documenta-fuer-eilige-und-fuer-kunst-fans,doc14-reisefuehrer-stunden-tage-100.html
Są trasy trzygodzinne, całodniowe oraz dwudniówki z noclegiem dla „miłośników sztuki”. A moim zdaniem trzeba zdać się (jak zawsze w życiu) na siebie, samodzielnie zrobić research i potem wariację na temat. A i tak padniecie ;) No i nie wolno zapominać, że ma to być przyjemność, a nie wyprawa na przełaj i po łebkach. Lepiej mniej i dobrze niż wszystko jak przez mgłę. Ok, już pouczam jak Adam Szymczyk, kurator d14. To się naprawdę udziela.

Ja polecam Neue Neue Galerie (czyli na codzień Neue Hauptpost, tam trzeba troszkę pomaszerować, ale to must have; nie mylić z Neue Galerie). To tam w NNG zobaczymy Artura Żmijewskiego. Warto tam iść, i to nie tylko dla niego. Ale dla niego warto ;)


Po prawdziwym tsunami informacji i obrazów, jakie spadło na głowę patrola, nie pora jeszcze na głębsze résumé. Pierwsze flesze potwierdzają jednak, że d14 faktycznie uczy, poucza, krytykuje i przestrzega. Tak, czułam się momentami jak na szkolnym apelu lub dydaktycznie naszpikowanej ekspozycji z witrynami i gablotkami. Czy Szymczyk nie ma luzu, czy za mocno przejął się swoją rolą – a może ma jednak rację? (bardzo, bardzo źli postkapitaliści, bardzo źli kolonizatorzy, no to źli i my sami?). Nic nie jest proste, świat i życie to zjawiska złożone i wielowymiarowe, a takie proste prawdy i czarno-białe statementy mogą budzić początkowo nasz opór. Ale tak właśnie było. Niekiedy nachalnie, niekiedy subtelniej, ale ta właśnie nuta była dominująca. Z drugiej strony każdy może wybrać z tego coś tylko dla siebie, a wiele prac było po prostu świetnych. 


Ideą Szymczyka jest gest solidarności z Grekami (pięć lat temu, kiedy obierał to stanowisko, szalał tam kryzys) i ze wszystkimi poszkodowanymi: uchodźcami, azylantami, Trzecim Światem, jak też gest próby zadośćuczynienia i post-solidarności z niewolnikami i ofiarami kolonializmu. Patrol chciał właśnie napisać, że idea ta jest bardzo polska, ale aż zastygła mu nad klawiaturą ręka. „Solidarność” jako wielki ruch społeczny jest dziejowym polskim osiągnięciem, jednak dzisiaj wszystkie te idee defraudowane i unicestwiane są przez nas samych. Polska nie poczuwa się, aby pomóc komukolwiek (nawet ludziom ze Wschodu o polskich korzeniach) i zapomniała o wielkich gestach w stosunku do nas, choćby za czasu stanu wojennego. Zasklepia się na innych i pręży pierś, dumnie wstając z kolan. Nie mam nic przeciwko temu, aby naród był dumny ze swojej przeszłości i odważnie patrzył w przyszłość. Tylko, że to pozycjonowanie się w autoklinczu, który pożre nas od środka. Tak więc spojrzenie kuratora d14 to jego autorski gest, mający jednak wiele wspólnego z polskim martyrologicznym spojrzeniem na świat przez pryzmat „Polski – Mesjasza narodów”. Stąd to solidaryzowanie się ze słabszymi, uciśnionymi. Z kolei nuta dydaktyczna d14, to już wyraźny ton kantowsko-niemiecki, z pozycji wygranych. Dlatego d14 to wydarzenie niemiecko-grecko-polskie, tworzące skomplikowaną mieszaninę spojrzeń.



młotkologia i ... 

... pouczanie


Oprócz licznych reminiscencji, historyzmów, rozprawiania się ze starymi grzechami niewolnictwa i kolonializmu, nie mogło zabraknąć licznych odniesień do dzisiejszych problemów naszego świata. Co ciekawe, nie zauważyłam prac na temat np. ataków terrorystycznych i lęku przed nimi. Były za to prace odnoszące się bezpośrednio do dramatu ludzi próbujących przedostać się do lepszego świata (czyli naszego) nawet kosztem życia. Złamana na pół, ponoć autentyczna, łódź uchodźców nie mogła być juz bardziej dojmującym tego przykładem a zarazem symbolem. Czy to niestosowne, robić sobie przy niej zdjęcia? Czy staje się już automatycznie obiektem muzealno-dekoracyjnym, co podkreślić miała wisząca koło niej dyskotekowa kula? Takich dość mało subtelnych odniesień było sporo. Czasami łopatologia i narzucanie interpretacyjnych tropów wprost raziły niczym podpisy w Mocaku.


Czego więc, jak głosi hasło d14, mamy nauczyć się od Aten | Von Athen lernen? Chodziłam i zastanawiałam się. Tropów greckich jest wiele. Niestety, nie najlepszych. Czasami były jakby doklejone i na siłę. Rozumiem, że chodziło o gest i symbol, a nie o jakość ich sztuki.
Cała przestrzeń Fridericianum, tego klasycystycznego budynku, jednego z symboli documenta, zajęły zbiory muzeum sztuki nowoczesnej z Aten. Zbiory na codzień znajdują się w magazynach, ponieważ Grecy nie mają środków na ich ekspozycję. Tu mogły zostać pokazane, ujrzeć w końcu światło dzienne. Jest więc to pewien akt wyzwolenia tej sztuki z opresji kryzysu. Niewiele więcej z przykrością w tym widzę, ponieważ sama ich sztuka była po prostu słaba. Wiele prac z lat 60-tych, przy których nasi Tchórzewski czy Stern to niedoścignieni geniusze. Patrol widział tam wiele złej sztuki, jakieś artefakty z farbowanej na czerwono, pofałdowanej skóry, czy też dosłowne odniesienia do zniewolenia i barier, w postaci metalowych regałów z budowlanych marketów, wypełnionych kolczastym drutem. Kolejna łopatologia vel młotkologia (ku mojej uciesze na jednej z prac był autentycznie młotek). Wiele odniesień do powojennej sytuacji politycznej Grecji, dla ogółu niestety nieczytelnej. Zabieg ten pokazał mi jedynie, że sztuka może być bardzo hermetyczna i wsobna, chyba że uratuje ją jakaś idea uniwersalna. Tu tego absolutnie zabrakło. Szkoda. Niewiele się o Grekach dowiedziałam.



Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o odtworzonym w skali 1:1 Partenonie, który wyrósł na Friedrichsplatz, naprzeciwko Fridericianum. Argentyńska artystka Marta Minujín zafoliowała tam zakazane na przestrzeni stuleci książki z całego świata. Taka świątynia mądrości i głupoty ludzkości. Niestety, kaliber kiczu, i formalnie i treściowo, jak dla mnie trudny do zniesienia. Kolejna łopatologia podana nazbyt łatwo i czytelnie. No ale to potrzebny każdej takiej imprezie symbol, więc niechże i tak będzie.





Czy te documenta były tylko i wyłącznie greckie? Nie, dla mnie były też bardzo, bardzo polskie. Adam Szymczyk, główny kurator, bardzo zadbał o polski akcent imprezy – napiszę o tym niebawem osobny tekst. Zobaczymy tam wielu polskich artystów. 



Polskie akcenty w Kassel ;)


Feeria refleksji dla Was. Dajmy sie oświecić, może jest jeszcze dla nas nadzieja, może rozpusta i zepsucie jeszcze tak daleko nie postąpiło.
Mehr Licht! ... and stay in touch!