poniedziałek, 26 czerwca 2017

Przed documenta 14. O oczekiwaniach, nadziejach, chaosie i niepokojach współczesnej sztuki


Dokąd to wszystko płynie? Czy sztuka może scalać? Ocalać? Czy jest tylko niemym zwierciadłem świata i niczego nie uratuje? Pokazuje chaos, czy sama go generuje? Przekonam się niebawem.













Czekam na moj
ą podróż do Kassel, na documenta, już czternaste. I zastanawiam się, co tam zobaczę. Spodziewam się wielu projektów społecznych, wielu instalacji i jak zawsze na documenta, mess-sztuki, odpadów, próbek, (pseudo-)prowokacji. To dobre miejsce na taki poligon. Zastanawia mnie przede wszystkim sztuka podejmująca zagadnienia społeczne. Co nas zaskoczy? W mitologii greckiej wszystko wyłoniło się z Chaosu. Oby chaos tym razem grecko-niemieckich documenta nie zrodził tylko kolejnych chaosów, które trzeba będzie pooodcinać brzytwą Ockhama. I pojawiają się pytania: Czy sztuka może scalać? Ocalać? Czy jest tylko niemym zwierciadłem świata i niczego nie uratuje? Pokazuje chaos czy sama go generuje? Przekonam się niebawem.

A pierwsze głosy o d14 
i pracy Adama Szymczyka, który kuratoruje imprezę, są niestety bardzo niepochlebne: sztuka ma dla Polaka pełnić funkcję drugorzędną, funkcję ilustracji dla jego dydaktyczno-moralizatorskich zapędów. No i ponoć za dużo tego moralizowania i pouczania. Neoliberalizm, uchodźcy, nacjonalizm, gender, niewolnictwo, kolonializm. Ponoć na wszystko ma być tam jego odpowiedź. A gdzie sama sztuka i artysta? Gdzie przestrzeń dla własnej interpretacji dla samego widza? Jestem ciekawa, czy ja też tak to odbiorę.


Kronika zapowiedzianej porażki?
Co mówi bran
żowa prasa po otwarciu d14?
Dydaktyczne i moralizatorskie teorie maj
ą by
ć ważniejsze od sztuki i artystów?
Sztuka ma ilustrowa
ć kuratorski przekaz - nie na odwrót?
Neoliberalizm, kolonializm, nacjonalizm - to maj
ą by
ć tematy najważniejsze.


Przeczytałam wiele rozmów z Szymczykiem. W niemal wszystkich wywiadach poprzedzających oficjalne otwarcie imprezy (tym razem w Atenach), specjalnie nie krył, że niejako, nie chcę powiedzieć porażka, ale coś w rodzaju oczekiwanej przegranej bitwy, być może o błędnych założeniach, nie będzie dla niego niespodzianką mimo wielu starań i lat przygotowań. A może paradoksalnie właśnie przez to. Documenta to impreza w starym stylu, trwająca miesiącami, szykowana latami. Główna idea łatwo może ulec przedawnieniu. Kiedy obejmował to stanowisko w najlepsze trwał w Grecji kryzys ekonomiczny. Stąd ta niemiecko-grecka bilokacja, to jego solidaryzowanie się z poszkodowanymi Grekami, podróż na peryferie. Dziś jesteśmy od tamtych wydarzeń bardzo daleko. A Szymczyk cały czas podkreśla zmęczenie. Przy tym tempie zmian oraz nacisku documenta na sprawy społeczno-polityczne, pięć lat to może być za dużo, aby z wyprzedzeniem planować temat tego typu imprezy. O wiele lepiej swoją rolę spełniają wydarzenia typu biennale. Z drugiej strony są to kwestie czysto organizacyjne. Zwyczajnie potrzeba czasu, aby zrobić coś dobrze. Zwykliśmy mówić, że wszystko przyspiesza i goni, ale to często wymówka dla bylejakości.

Co
wydarzyło się od tego czasu? Przed oczami szybko migające flesze: twarze emigrantów, tonące łodzie uchodźców, wyniszczająca wojna w Syrii, której przygląda się świat. Donald Trump zostaje prezydentem USA, choć nikt nie brał go z początku poważnie, ale nie tylko w kraju nad Wisłą istnieje zjawisko utajonego elektoratu. W Polsce też dojmująca zmiana warty. Fala kolejnych ataków terrorystycznych dotykających wiele miejsc w Europie. Strach, a w zasadzie już jego kolejna odsłona, i przyzwyczajenie się do tego uczucia. Niepokoje, te realne i te podgrzewane, mogą stać się źródłem populizmu (kaczyzmu, lepenizmu, orbanizmu, trumpizmu, itd.), który musi prowadzić do ekstremizmów, i musi szukać wroga i w końcu zawsze go znajduje. Tam, czy gdzie indziej.

 



A tak szczerze mówiąc kryzys emigracyjny dosłownie przykrył nagonkę medialną na Grecję, jaka miała miejsce w Niemczech jeszcze całkiem niedawno. Od programów informacyjno-publicystycznych po rozrywkowe, wszyscy dosłownie nabijali się z Greków jako sprytnych leni, którzy odbierają rentę za 120-letnią babcię i dostają siedemnastą pensję.

Documenta są wydarzeniem międzynarodowym, z zagranicznymi kuratorami, ale są przede wszystkim nadal niemieckie. Tak więc podróż documenta do Aten to nie jest z niemieckiej perspektywy podróż do, jak to się wzniośle mówi, kolebki naszej cywilizacji. To jest podróż na rubieże Europy i pachnie tu niestety wywyższaniem się i XIX-wiecznym kolonizatorem stojącym na greckim wzgórzu w stroju safari.


Przeciętnemu Niemcowi z klasy średniej grecki może się dzisiaj co najwyżej kojarzyć z napisami na kosmetykach marki Korres. Myślę, że zadecydowała tu też taka wymuszona potrzeba posiadania dosłownej perspektywy globalnej, uzyskanej przez fizyczne przeniesienie się w inne miejsce, jakbyśmy nie mogli jej mieć bez tej podróży. Nie wybrałam się do Aten, wiadomo. Samo Kassel znam dobrze, to nieciekawe miasto, które ożywa co te pięć lat, ale nie na zwiedzanie miasta się tam jedzie.




Przy okazji tego typu imprez zawsze męczy mnie pytanie, czy sztuka zaangażowana, o tematyce politycznej i społecznej, to nie czasem tylko takie tanie (nie znaczy, iż takie niekosztowne) pranie sumienia. Nie ma wątpliwosci, że jako taka jest potrzebna i oczekiwana, pytanie tylko, co naprawdę pokazuje, czy nie jest tylko pustym gestem i odhaczeniem tematu. Co mówi mi o świecie artysta? Jadę na koniec świata, robię zdjęcia czy projekty, które muszą z założenia poruszać i szokować? Potem idę na dobry obiad z szampanem i rozmawiam z kuratorami, gdzie to jeszcze pokazać, bo stać mnie na bilety na każdą imprezę, targi i biennale na całym świecie, lub załatwią to stypendia lub inne artystyczne rezydencje. I tak pierwszy świat dobrze się bawi, od czasu do czasu pokazując na World Press Photo ludzi z terenów objętych wojną. Pierwsza nagroda gwarantowana. A może jestem zbyt cyniczna, a może własnie zobaczymy coś, co nas po prostu powali. Coś na miarę Mariny czyszczącej kości. Nie przepadam za Beuysem, ale być może kiedy tłumaczył martwemu zającowi obrazy w galerii, czy kopał na documenta miodową studnię, być może te dadaistyczne-fluxusowe gesty były artystycznie bardziej szczere i prawdziwe. Zawsze można dać w twarz, pod warunkiem, że potem boli też twoja własna gęba, jak to zrobiła Marina z Ulayem.

Marzec 1982 | Joseph Beuys sadzi drzewo © Stadtarchiv Kassel