O boksie i niemiecko-żydowskim marszandzie Alfredzie Flechtheimie
Po tych wszystkich
zarwanych nocach, czekaniu pod kocem do rana na transmisje z NY na
bokserską walkę o mistrzowski pas, po litrach czarnej herbaty (żeby nie usnąć),
czytam właśnie ponownie o Alfredzie Flechtheimie. Flechtheim był niemieckim
galerzystą żydowskiego pochodzenia, wybitnym handlarzem sztuką, kolekcjonerem,
marszandem, wydawcą oraz przyjacielem awangardowych artystów w Republice
Weimarskiej. Był prawdziwą legendą. I kochał boks.
|
Bokser Max Schmeling | autograf z lat 30. |
Zapytacie, co jest fascynującego w naparzaniu się dwóch
spoconych facetów w świecących gatkach? Wchodzących na ring przy
akompaniamencie głośnej muzyki? W przemocy i agresji, bijatyce na ochach
świata, przy rykach podnieconej sali?
Otóż: oprócz tej całej inscenizacji i widowiska, chyba to prawda
bijąca z tych skonfrontowanych na ringu odwiecznych atawistycznych, pierwotnych
sił decyduje o niesamowitości tych walk. Dla NAP-u to zawsze symbol życia i
ścierania się wielu mocy, pragnień i oczekiwań. Wielkie niespodzianki,
dramatyczne filmowe zakończenia rzekomo na bank pewnych karier, pot i prawdziwe męskie łzy. Przecież pokonany mistrz oddaje swojemu następcy wszystkie swoje zebrane
przez lata pasy. Jak w życiu, tylko brutalniej: w ciągu zaledwie kilku rund
rozstrzyga się czyjś los, na który pracuje się nieraz od początku kariery.
Urodzony w 1878 roku w
Münster Alfred Flechtheim, niczym rasowy bokser, przeżył i spektakularne
zwycięstwa, jak i klęski i największe osobiste dramaty.
W Paryżu pokochał bezgranicznie malarstwo
tamtych dni. Do Niemiec wrócił z dwiema akwafortami Picassa i to zupełnie
odmienia bieg jego życia. Od tego czasu nie mógł już zajmować się czymkolwiek
innym. Myśli już tylko o Braqueu, Derainie i Picassie. I o tym, by przenieść to
na niemiecki grunt. Stąd jego miłość do niemieckich ekspresjonistów, ale też i
ta wieczna, do Francji.
|
Alfred Flechtheim |
Urodzony w 1878 roku w Münster Alfred Flechtheim, niczym
rasowy bokser, przeżył i spektakularne zwycięstwa, jak i klęski i największe
osobiste dramaty.
|
Alfred Flechtheim |
W 1913 roku otwiera swoją pierwszą galerię w Düsseldorfie. I
odnosi sukces, mając wspaniałe wyczucie i intuicję, jak nikt inny uosabia złote
lata dwudzieste. Od 1921 zakłada filie w Berlinie, Frankfurcie, Kolonii i
Wiedniu. Przyjaźń i kontakty handlowe z paryskim marszandem Danielem-Henrym
Kahnweilerem umożliwiają Flechtheimowi prezentowanie w Niemczech francuskiej
awangardy. Kiedy jego rodzina, handlująca pierwotnie zbożem, traci pieniądze,
wydaje cały posag swojej żony Berthy (Betty) Goldschmidt na obrazy francuskich
impresjonistów. Potem Flechtheim zakochuje się w młodszym o dziesięć lat
szwedzkim malarzu Nilsie Dardelu. Stojąc po raz kolejny na granicy bankructwa,
jak także katastrofy małżeńskiej, rozważa ponoć samobójstwo.
Jak to często w życiu marszanda bywa, wybawieniem okazuje się
sztuka. Sprzedaje nabytego dużo wcześniej van Gogha do muzeum w Düsseldorfie. I
ponownie wraca do gry. Na swoje 50. urodziny organizuje w Berlinie wystawę
Légera, której gratuluje mu całe europejskie środowisko.
|
Mieszkanie Flechtheima |
Boks: Walka o przetrwanie
Alfred Flechtheim wydawał do roku 1936 własne czasopismo o
sztuce i kulturze, dziś powiedzielibyśmy lifestylowe, „Der Querschnitt”
(„Przekrój Poprzeczny”). Na jego łamach propagował nie tylko malarzy z Blaue
Reiter i znad Sekwany, ale także boks, zamieszczając niemal w każdym numerze
zdjęcia sławnych bokserów.
Flechtheim pisze w 1921: ”<Przekrój> uważa za swój
obowiązek propagowanie boksu w niemieckich środowiskach artystycznych. W Paryżu
wielkimi zwolennikami boksu są Braque, Derain, Dufy, Matisse, Picasso; Rodin
jest obecny na wszystkich walkach” (Ist der Boxsport roh? Der Querschnitt 1 rocznik 1921, Zeszyt 6, s. 221; za:
Ottfried Dascher: Es ist was Wahnsinniges mit Kunst”. Alfred Flechtheim. Sammler. Kunsthändler, Verleger.
Nimbus Verlag, Wädenswill 2011, s. 184)*
|
Najsławniejszy niemiecki bokser lat 20. i 30., Max Schmeling |
Dla Flechtheima jego zamiłowanie do boksu i bokserów z
niemieckich i żydowskich klubów, wywodzących się zazwyczaj z jak się to wtedy
mówiło, proletariatu, było tak samo oczywiste, jak równocześnie zainteresowanie
golfem czy członkostwo w klubach automobilowych. Chodziło o emocje, ale także i
o pewną ówczesną modę na boks, także wśród elit Paryża i Londynu, jako sportu
seksownego i niebezpiecznego jednocześnie. Boks jest w latach 20. kultową
dyscypliną sportu, a obok jazzu i swingu wyrazem fascynacji kulturą
amerykańską. Grający w klubach Paryża, Londynu i Berlina ciemnoskórzy jazzmani
zostali w Europie po pierwszej wojnie, a ich świetność zakończy wielki krach. Flechtheim uchwycił ten nerw ulicy: Boks to męskość, tężyzna
fizyczna, pojmowana teraz nowocześnie, jako amerykański zdrowy styl życia
odważnych ludzi; miał odzwierciedlać zmieniające się wówczas stosunki
społeczne. Boks uwielbiał m.in i Bertold Brecht.
|
Georg Grosz w pracowni | 1930 |
Max Schmeling, jedyny niemiecki mistrz świata wagi ciężkiej,
był ulubieńcem Flechtheima. Marszand wybrał się na jego walkę o tytuł mistrza,
która odbywała się w 1927 roku w Dortmundzie i jako pierwsza bokserska walka
była transmitowana w niemieckim radio. Flechtheim zapoznał boksera m.in. z
Georgiem Groszem, który go później sportretował. Bokser zrewanżował się
Flechheimowi stwierdzeniem, że gdyby był malarzem, chciałby być w jego
artystycznej „stajni”.
O popularności boksera Schmelinga świadczą także filmy, w których występował głównie za sprawą swojej żony, aktorki Anny Ondra (w komedii „Pokazowa walka” z 1936 roku):
|
Rudolf Belling | Bokser Max Schmeling |
Jednak nie tylko czasopismo i miłość do boksu zapewniło
Flechtheimowi sławę złotego ptaka. Na to miano zasłużył nade wszystko jako
organizator wspaniałych maskowych bali i wydawanych w jego galeriach rautów,
na które zapraszał śmietankę towarzyską, malarzy, aktorów, jazzmanów i bokserów
właśnie. Donosiły o nich wszystkie niemieckie dzienniki. Propaganda nazistowska
uzna to za deprawację.
|
W atelier Pascina | Paris 1925 |
A potem przychodzi kryzys finansowy, krachy i dramatyczne
upadki karier. I coraz mocniej dochodzą do głosu złe niemieckie siły. Niszczy
się Flechtheima jako marszanda i człowieka, upokarza, zabiera obrazy. Żaden z
niemieckich marszandów żydowskiego pochodzenia, który zdołał przeżyć kryzys
gospodarczy, nie wytrzymał nazistowskich represji uderzonych pierwotnie w
„zdegenerowaną” sztukę współczesną, a potem w nich samych. Jego zbiory to od
dzisiaj sztuka zdegenerowana. Zabiera się je mu, co nie przeszkadza nazistom
nimi handlować. Już w 1933 zmuszony jest do emigracji, swoją przystań znajduje
w Londynie. Tam próbuje odtworzyć swoją karierę, co jednak się nie powiedzie. Dramaty
zdają się nie mieć końca. W wyniku choroby traci nogę, umiera 9 marca 1937
roku. Jego pozostała w Berlinie żona Betty, w obliczu groźby deportacji do
obozu zagłady, odbiera sobie życie w 1941. Małżeństwo nie ma dzieci, a
zrabowane obrazy, tak pieczołowicie zbierane, rozpraszają się. Kończy się era
Flechtheima i nastaje nowy porządek.
Nazistowska ohydna nagonka wykorzystuje wizerunek Flechtheima
już po jego ucieczce do Londynu w 1933 na swoich propagandowych plakatach, jako
„Kunst-Jude”. Mówi o nim jako o niemoralnym deprawatorze, żydowsko-bolszewickim
propagatorze zdegenerowanej sztuki. Ten kochający życie, ludzi i sztukę, wesoły,
wrażliwy człowiek, nagle staje się wrogiem publicznym.
|
Nazistowski plakat propagandowy z wizerunkiem Flechtheima |
Zapytacie, co stało się z dziedzictwem Flechtheima? Picasso,
Beckmann, Klee, Derain, Braque, Léger, to tylko niektóre z nazwisk. Obrazy z
jego kolekcji wiszą obecnie w wielu muzeach świata, od Berlina po MoMę. Sprawa
nie jest prosta: Flechheim miał handlować także dziełami, niebędącymi zawsze
jego własnością, obrazami wspólników. Naziści odebrali mu ich większość,
zaniżyli celowo ich wartość. Rozkradziona kolekcja się rozproszyła. Spadkobiercy
Flechheima do dziś walczą, aby ją odzyskać.
W mojej wyobraźni Alfred Flechtheim jest jednak zawsze, jak z
obrazu Otto Dixa z 1926 roku: kochającym artystów i przez nich kochanym
pewnym siebie człowiekiem z wizją. Silnym dojrzałym mężczyzną, patrzącym w
zadumie w dal, trzymającym kubistyczny obraz za ramę i przyciskającym drugą
dłonią plik białych kartek. Marszandem nadal u szczytu swojej kariery, a nie
upodlonym przez nazistów uciekinierem na wygnaniu, na które zmuszony był się
udać, zabierając w walizce jeden obraz. Wieszał go potem we wszystkich obskurnych
hotelowych pokojach, w których przyszło mu żyć.
Jak w boksie: do końca rundy chciał wierzyć w swoją
szczęśliwą gwiazdę.
|
Otto Dix | szkic |
|
Rudolf Belling | Alfred Flechtheim |
DO POCZYTANIA (polecam):
Ottfried Dascher: Es ist was Wahnsinniges mit Kunst. Alfred Flechtheim. Sammler.
Kunsthändler, Verleger. Nimbus Verlag, Wädenswill 2011.
Philip Hook: Galeria szubrawców. Narodziny (i sporadyczne upadki) profesji
marszandów, ukrytych aktorów na scenie dziejów sztuki, Wydawnictwo Znak, Kraków
2017 (z przedmową Andy Rottenberg).