poniedziałek, 19 marca 2018

Boks jest sztuką (przetrwania). Alfred Flechtheim


O boksie i niemiecko-żydowskim marszandzie Alfredzie Flechtheimie


Po tych wszystkich zarwanych nocach, czekaniu pod kocem do rana na transmisje z NY na bokserską walkę o mistrzowski pas, po litrach czarnej herbaty (żeby nie usnąć), czytam właśnie ponownie o Alfredzie Flechtheimie. Flechtheim był niemieckim galerzystą żydowskiego pochodzenia, wybitnym handlarzem sztuką, kolekcjonerem, marszandem, wydawcą oraz przyjacielem awangardowych artystów w Republice Weimarskiej. Był prawdziwą legendą. I kochał boks.

Bokser Max Schmeling | autograf z lat 30.


Zapytacie, co jest fascynującego w naparzaniu się dwóch spoconych facetów w świecących gatkach? Wchodzących na ring przy akompaniamencie głośnej muzyki? W przemocy i agresji, bijatyce na ochach świata, przy rykach podnieconej sali?

Otóż: oprócz tej całej inscenizacji i widowiska, chyba to prawda bijąca z tych skonfrontowanych na ringu odwiecznych atawistycznych, pierwotnych sił decyduje o niesamowitości tych walk. Dla NAP-u to zawsze symbol życia i ścierania się wielu mocy, pragnień i oczekiwań. Wielkie niespodzianki, dramatyczne filmowe zakończenia rzekomo na bank pewnych karier, pot i prawdziwe m
ęskie łzy. Przecież pokonany mistrz oddaje swojemu następcy wszystkie swoje zebrane przez lata pasy. Jak w życiu, tylko brutalniej: w ciągu zaledwie kilku rund rozstrzyga się czyjś los, na który pracuje się nieraz od początku kariery.


Urodzony w 1878 roku w Münster Alfred Flechtheim, niczym rasowy bokser, przeżył i spektakularne zwycięstwa, jak i klęski i największe osobiste dramaty.
W Paryżu pokochał bezgranicznie malarstwo tamtych dni. Do Niemiec wrócił z dwiema akwafortami Picassa i to zupełnie odmienia bieg jego życia. Od tego czasu nie mógł już zajmować się czymkolwiek innym. Myśli już tylko o Braqueu, Derainie i Picassie. I o tym, by przenieść to na niemiecki grunt. Stąd jego miłość do niemieckich ekspresjonistów, ale też i ta wieczna, do Francji.


Alfred Flechtheim

Urodzony w 1878 roku w Münster Alfred Flechtheim, niczym rasowy bokser, przeżył i spektakularne zwycięstwa, jak i klęski i największe osobiste dramaty.


Alfred Flechtheim

W 1913 roku otwiera swoją pierwszą galerię w Düsseldorfie. I odnosi sukces, mając wspaniałe wyczucie i intuicję, jak nikt inny uosabia złote lata dwudzieste. Od 1921 zakłada filie w Berlinie, Frankfurcie, Kolonii i Wiedniu. Przyjaźń i kontakty handlowe z paryskim marszandem Danielem-Henrym Kahnweilerem umożliwiają Flechtheimowi prezentowanie w Niemczech francuskiej awangardy. Kiedy jego rodzina, handlująca pierwotnie zbożem, traci pieniądze, wydaje cały posag swojej żony Berthy (Betty) Goldschmidt na obrazy francuskich impresjonistów. Potem Flechtheim zakochuje się w młodszym o dziesięć lat szwedzkim malarzu Nilsie Dardelu. Stojąc po raz kolejny na granicy bankructwa, jak także katastrofy małżeńskiej, rozważa ponoć samobójstwo.
Jak to często w życiu marszanda bywa, wybawieniem okazuje się sztuka. Sprzedaje nabytego dużo wcześniej van Gogha do muzeum w Düsseldorfie. I ponownie wraca do gry. Na swoje 50. urodziny organizuje w Berlinie wystawę Légera, której gratuluje mu całe europejskie środowisko.


Mieszkanie Flechtheima

Boks: Walka o przetrwanie

Alfred Flechtheim wydawał do roku 1936 własne czasopismo o sztuce i kulturze, dziś powiedzielibyśmy lifestylowe, „Der Querschnitt” („Przekrój Poprzeczny”). Na jego łamach propagował nie tylko malarzy z Blaue Reiter i znad Sekwany, ale także boks, zamieszczając niemal w każdym numerze zdjęcia sławnych bokserów.
Flechtheim pisze w 1921: ”<Przekrój> uważa za swój obowiązek propagowanie boksu w niemieckich środowiskach artystycznych. W Paryżu wielkimi zwolennikami boksu są Braque, Derain, Dufy, Matisse, Picasso; Rodin jest obecny na wszystkich walkach” (Ist der Boxsport roh? Der Querschnitt 1 rocznik 1921, Zeszyt 6, s. 221; za: Ottfried Dascher: Es ist was Wahnsinniges mit Kunst”. Alfred Flechtheim. Sammler. Kunsthändler, Verleger. Nimbus Verlag, Wädenswill 2011, s. 184)*


Najsławniejszy niemiecki bokser lat 20. i 30., Max Schmeling


Dla Flechtheima jego zamiłowanie do boksu i bokserów z niemieckich i żydowskich klubów, wywodzących się zazwyczaj z jak się to wtedy mówiło, proletariatu, było tak samo oczywiste, jak równocześnie zainteresowanie golfem czy członkostwo w klubach automobilowych. Chodziło o emocje, ale także i o pewną ówczesną modę na boks, także wśród elit Paryża i Londynu, jako sportu seksownego i niebezpiecznego jednocześnie. Boks jest w latach 20. kultową dyscypliną sportu, a obok jazzu i swingu wyrazem fascynacji kulturą amerykańską. Grający w klubach Paryża, Londynu i Berlina ciemnoskórzy jazzmani zostali w Europie po pierwszej wojnie, a ich świetność zakończy wielki krach. Flechtheim uchwycił ten nerw ulicy: Boks to męskość, tężyzna fizyczna, pojmowana teraz nowocześnie, jako amerykański zdrowy styl życia odważnych ludzi; miał odzwierciedlać zmieniające się wówczas stosunki społeczne. Boks uwielbiał m.in i Bertold Brecht.


Georg Grosz w pracowni | 1930


Max Schmeling, jedyny niemiecki mistrz świata wagi ciężkiej, był ulubieńcem Flechtheima. Marszand wybrał się na jego walkę o tytuł mistrza, która odbywała się w 1927 roku w Dortmundzie i jako pierwsza bokserska walka była transmitowana w niemieckim radio. Flechtheim zapoznał boksera m.in. z Georgiem Groszem, który go później sportretował. Bokser zrewanżował się Flechheimowi stwierdzeniem, że gdyby był malarzem, chciałby być w jego artystycznej „stajni”.

O popularności boksera Schmelinga świadczą także filmy, w których występował głównie za sprawą swojej żony, aktorki Anny Ondra (w komedii „Pokazowa walka” z 1936 roku):




Rudolf Belling | Bokser Max Schmeling



Jednak nie tylko czasopismo i miłość do boksu zapewniło Flechtheimowi sławę złotego ptaka. Na to miano zasłużył nade wszystko jako organizator wspaniałych maskowych bali i wydawanych w jego galeriach rautów, na które zapraszał śmietankę towarzyską, malarzy, aktorów, jazzmanów i bokserów właśnie. Donosiły o nich wszystkie niemieckie dzienniki. Propaganda nazistowska uzna to za deprawację.

W atelier Pascina | Paris 1925


A potem przychodzi kryzys finansowy, krachy i dramatyczne upadki karier. I coraz mocniej dochodzą do głosu złe niemieckie siły. Niszczy się Flechtheima jako marszanda i człowieka, upokarza, zabiera obrazy. Żaden z niemieckich marszandów żydowskiego pochodzenia, który zdołał przeżyć kryzys gospodarczy, nie wytrzymał nazistowskich represji uderzonych pierwotnie w „zdegenerowaną” sztukę współczesną, a potem w nich samych. Jego zbiory to od dzisiaj sztuka zdegenerowana. Zabiera się je mu, co nie przeszkadza nazistom nimi handlować. Już w 1933 zmuszony jest do emigracji, swoją przystań znajduje w Londynie. Tam próbuje odtworzyć swoją karierę, co jednak się nie powiedzie. Dramaty zdają się nie mieć końca. W wyniku choroby traci nogę, umiera 9 marca 1937 roku. Jego pozostała w Berlinie żona Betty, w obliczu groźby deportacji do obozu zagłady, odbiera sobie życie w 1941. Małżeństwo nie ma dzieci, a zrabowane obrazy, tak pieczołowicie zbierane, rozpraszają się. Kończy się era Flechtheima i nastaje nowy porządek.

Nazistowska ohydna nagonka wykorzystuje wizerunek Flechtheima już po jego ucieczce do Londynu w 1933 na swoich propagandowych plakatach, jako „Kunst-Jude”. Mówi o nim jako o niemoralnym deprawatorze, żydowsko-bolszewickim propagatorze zdegenerowanej sztuki. Ten kochający życie, ludzi i sztukę, wesoły, wrażliwy człowiek, nagle staje się wrogiem publicznym.

Nazistowski plakat propagandowy z wizerunkiem Flechtheima


Zapytacie, co stało się z dziedzictwem Flechtheima? Picasso, Beckmann, Klee, Derain, Braque, Léger, to tylko niektóre z nazwisk. Obrazy z jego kolekcji wiszą obecnie w wielu muzeach świata, od Berlina po MoMę. Sprawa nie jest prosta: Flechheim miał handlować także dziełami, niebędącymi zawsze jego własnością, obrazami wspólników. Naziści odebrali mu ich większość, zaniżyli celowo ich wartość. Rozkradziona kolekcja się rozproszyła. Spadkobiercy Flechheima do dziś walczą, aby ją odzyskać.





W mojej wyobraźni Alfred Flechtheim jest jednak zawsze, jak z obrazu Otto Dixa z 1926 roku: kochającym artystów i przez nich kochanym pewnym siebie człowiekiem z wizją. Silnym dojrzałym mężczyzną, patrzącym w zadumie w dal, trzymającym kubistyczny obraz za ramę i przyciskającym drugą dłonią plik białych kartek. Marszandem nadal u szczytu swojej kariery, a nie upodlonym przez nazistów uciekinierem na wygnaniu, na które zmuszony był się udać, zabierając w walizce jeden obraz. Wieszał go potem we wszystkich obskurnych hotelowych pokojach, w których przyszło mu żyć.
Jak w boksie: do końca rundy chciał wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę.


Otto Dix | szkic


Rudolf Belling | Alfred Flechtheim



DO POCZYTANIA (polecam): 
Ottfried Dascher: Es ist was Wahnsinniges mit Kunst. Alfred Flechtheim. Sammler. Kunsthändler, Verleger. Nimbus Verlag, Wädenswill 2011.
Philip Hook: Galeria szubrawców. Narodziny (i sporadyczne upadki) profesji marszandów, ukrytych aktorów na scenie dziejów sztuki, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017 (z przedmową Andy Rottenberg).